poniedziałek, 20 lipca 2015

"Sex, drugs & rock'n'roll... i inne kłamstwa", Duff McKagan


Autor: Duff McKagan
Tytuł oryginału: It’s So Easy And Other Lies
Seria:
Gatunek: autobiografia
Język oryginału: angielski
Przekład: Katarzyna Gawęska
Liczba stron: 352
Wymiary: 150 x 215 mm
ISBN: 978-83-7924-287-0
Wydawca: Sine Qua Non
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Miejsce wydania: Kraków
Ocena: 6/6

Każdy, kto kiedykolwiek interesował się muzyką rockową, musi znać niesamowicie popularny zespół, jakim jeszcze jakiś czas temu był Guns’n’roses. Nie ma takiej możliwości, by jakikolwiek fan szeroko rozumianego rocka nie słuchał „Appetite for Destruction”, pierwszej studyjnej płyty tej formacji, lub nie oglądał jednego z wielu emitowanych przez MTV i inne stacje muzyczne klipów. Oczywiście szczyty popularności Guns’n’roses datują się na lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku, jednak nie można zaprzeczyć temu, że dokonania tej niezwykle charyzmatycznej grupy na trwałe zapisały się w annałach rocka. Gunsi (jak zdrobniale mówiło się i nadal mówi o zespole) wydali zaledwie sześć albumów studyjnych, jednak liczba sprzedanych na całym świecie egzemplarzy przekroczyła sto milionów, co już samo w sobie świadczy o niesamowitej popularności grupy.

Sex, drugs & rock’n’roll… i inne kłamstwa jest publikacją niezwykle osobliwą jak na autobiografię. Tym, co wyróżnia tę książkę wśród wielu innych, podobnych jej publikacji, jest pierwszoosobowa, niezwykle osobista narracja jej autora, basisty Guns’n’roses, a także cechująca ją szczerość i brak zahamowań w przedstawianiu nawet najbardziej kontrowersyjnych, budzących dosyć ambiwalentne uczucia w czytelniku faktów z życia Duffa. Bo trzeba przyznać, że w trakcie czytania Sex, drugs & rock’n’roll… przed oczyma mamy bardzo stereotypowy, dość mocno dzisiaj wyświechtany obraz muzyka rockowego, czyli człowieka zniszczonego przez alkohol i narkotyki, raz po raz wracającego do tymczasowych momentów względnej trzeźwości i zdrowia. Jak Duff sam wspomina, nie szczędząc czytelnikowi opisu skutków zażywania kokainy:

„Kokaina wyżarła mi dziurę w przegrodzie nosowej, więc ciągle ciekło mi z nosa jak z nieszczelnego kranu w zaniedbanej toalecie. Miałem popękaną skórę na dłoniach i stopach, ropnie na twarzy i szyi. Żeby móc grać na basie, musiałem pod rękawiczki zakładać bandaże.”


W swojej autobiografii Duff wspomina, jak rozkochany w punk rocku wędrował od zespołu do zespołu, przytacza dygresje na temat ważnych dla niego grup, jak na przykład Dead Kennedys, przenosi się we wspomnieniach ze Sattle do Los Angeles i na odwrót. W książce nie brakuje bardzo osobistych opisów przeżywanych chorób, momentów braków pewności siebie, chwil zwątpienia i załamań nerwowych. Autor ukazuje czytelnikowi obraz dokładnie takiego człowieka, jakim był, wraz ze wszystkimi jego wadami i zaletami.

Podczas lektury Sex, drugs & rock’n’roll…  czytelnik ma wrażenie, że zagłębia się raczej w pamiętnik niż autobiografię, tak osobiste wydają się dla autora niektóre partie tekstu. Fakt ten bez wątpienia dodaje tej publikacji autentyzmu, wiarygodności, co jest jeszcze spotęgowane licznymi refleksjami dotyczącymi życia i przeszłości. Wyraźnie widać, że Duff nie jest typem człowieka, który pozostawia przeszłość za sobą i żyje dniem teraźniejszym.

Sex, drugs & rock’n’roll… nie jest pierwszą biografią z oferty wydawnictwa Sine Qua Non, jaką czytałem, jednak bez żadnych wątpliwości jest najlepszą książką traktującą o zespole rockowym, z jaką dotychczas miałem okazję się zapoznać. Zespół Guns’n’roses i środowisko rockowe schyłku ubiegłego wieku widziane oczami członka tej formacji, do tego wydarzenia mające wpływ na ludzi związanych z zespołem, a także jego członków, podejmowane przez nich decyzje, wzloty i upadki samego Duffa, który to absolutnie nie boi się mówić o samym sobie w czarnych kolorach ani wyrażać swoich subiektywnych opinii. Ta książka to nie tylko autobiografia basisty Gunsów, ale także niezwykle szczery, oddany z pełną pieczołowitością obraz legendarnej grupy, pomnik pamięci wzniesiony na wspomnieniach. Zdecydowanie polecam wzbogaconą zdjęciami lekturę Sex, drugs & rock’n’roll. Warto.



czwartek, 16 lipca 2015

"Lwów. Dzieje miasta", Ryszard Jan Czarnowski, Eugeniusz Wojdecki


Autor: Ryszard Jan Czarnowski, Eugeniusz Wojdecki
Tytuł oryginału: Lwów. Dzieje miasta
Seria:
Gatunek: albumy
Język oryginału: polski
Przekład:
Liczba stron: 400
Wymiary: 200 x 265mm
ISBN: 978-83-7971-144-4
Wydawca: Jedność
Oprawa: twarda
Miejsce wydania:
Ocena: 6/6

Lwów. Dzieje miasta jest pięknie wydanym, opatrzonym bardzo dużą ilością zdjęć, grafik i rysunków imponujących rozmiarów albumem. Wydany w twardej oprawie, z szytymi kredowymi stronami album prezentuje się wyjątkowo okazale już na pierwszy rzut oka. Wystarczy tę grubą i dużą księgę przekartkować, by odczuć przyjemność płynącą z jej posiadania.

Po tak dobrym pierwszym wrażeniu przychodzi kolej na zapoznanie się z wcale nie tak znikomą, jak mogłoby się wydawać, ilością tekstu ilustrowanego na każdej stronie co najmniej jedną fotografią bądź grafiką. I choć autorzy już we wstępie zaznaczają, iż „…książka ta nie ma ambicji bycia rozprawą naukową, historyczną profesjonalnie, z dbałością o sprawdzane wielokrotnie szczegóły. Znajdą tu Państwo to, co wielu określa mianem licentia poetica…”, to jednak czytelnik szybko zauważy, że w tekście roi się od faktów historycznych, dat, nawiązań do przeszłości i nawet wielu ustępów poświęconych właśnie zdarzeniom sprzed wieków. Być może podane w treści fakty nie zostały potwierdzone w stricte naukowy sposób i przeanalizowane wiele razy, jednak nie mnie to oceniać; ja, jako czytelnik, jestem bardzo zadowolony z wykonanej przez autorów pracy.

Sięgając do dalekiej przeszłości państwa Polskiego, autorzy przytaczają historie związane z Rosją, cofają się do czasów Księstwa Halicko-Włodzimierskiego, piszą o wojnie Rusi z Tatarami, o Lwowie Ruskim i Lwowie Książęcym. Koleją rzeczy opisują następne dzieje miasta, czyli Lwów Królewski i Lwów Jagielloński, przy tym ostatnim szczególnie silnie nawiązując do sztuki, jaką mógł poszczycić się Lwów: oglądamy wiele zdjęć obrazów, Bazyliki Archikatedralnej Pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – która sama w sobie jest budowlą niezwykle imponującą – fotografii rzeźb apostolskich, witraży i przepięknych sklepień, zdobionych malowidłami i obfitujących w gotyckie łuki. Nie zabraknie także wizerunków ważnych dla historii Polski sylwetek, jak na przykład oddanego z profilu portretu Władysława Warneńczyka.

Ten pięknie wydany album, sięgając do historii i chronologicznie przedstawiając olbrzymią ilość faktów związanych ze Lwowem, prowadzi czytelnika przez przeszłość, niejednokrotnie opisując bitwy, układy i postaci biorące udział w wydarzeniach właściwych dla danego okresu historycznego. Czy to w czasach królów elekcyjnych, czy znajdując się pod obcym berłem, Lwów jawi się przed oczami czytelnika jako miasto fascynujące, niezwykle piękne, obdarzone bogactwem dzieł sztuki. Autorzy temu akurat zagadnieniu także poświęcili sporo miejsca, pisząc o lwowskich malarzach, przedstawiając ich sylwetki i prace.

Starając się swoją księgą wystawić pomnik miastu, autorzy nie unikają również czarniejszych momentów historii Lwowa. Zamieszczono wiele zdjęć cmentarza lwowskich orłów, a także – zamieszczone na czarnych, sugestywnych stronach – fotografie lwowskich profesorów, rozstrzelanych w nocy z trzeciego na czwartego lipca 1941 roku.

Na końcu albumu, ku uciesze chyba każdego czytelnika lubującego się nie tylko w historii, ale także w sztuce, znajdują się pokrywające całą stronę – a nierzadko nawet dwie strony – zdjęcia przedstawiające tak zwaną „Czarną galerię”, czyli wybrane dzieła utracone. Znajdziemy wśród nich obrazy o tematyce katolickiej („Chrystus w Emaus” Jacka Malczewskiego), autoportrety (Andrzej Pronaszko), jak również widoki („Widok Krakowa” Leona Wyczółkowskiego), a także wiele innych.

Lwów. Dzieje miasta jest pięknym literackim pomnikiem wystawionym miastu, które zdecydowanie sobie na niego zasłużyło. Zatrzyma przed naszymi oczami to, jaki Lwów był kiedyś, zobrazuje jego bogactwo kulturowe i historyczne. Album ten jest publikacją wartą włożonej weń pracy i zdecydowanie godną polecenia. 

wtorek, 7 lipca 2015

"Umarli mają głos. Prawdziwe historie", Marek Krajewski, Jerzy Kawecki


Autor: Marek Krajewski, Jerzy Kawecki
Tytuł oryginału: Umarli mają głos. Prawdziwe historie
Seria:
Gatunek: literatura faktu
Język oryginału:
Przekład:
Liczba stron: 304
Wymiary: 140 x 205 mm
ISBN: 978-83-240-3403-1
Wydawca: Znak
Oprawa: broszurowa
Miejsce wydania: Kraków
Ocena: 2/6

Już wcześniej zdarzało mi się czytać książki poświęcone wynaturzonym ludzkim potworom, za jakich należy uznać seryjnych morderców. Były to między innymi prace Elliotta Leytona, znakomitego autora sławnego Polowania na ludzi, ale także świetna praca dwóch młodych polskich kryminologów, Arkadiusza Czerwińskiego i Kacpra Gradonia, zatytułowana po prostu Seryjni mordercy. Ostatnio miałem okazję zapoznać się z – nie traktującą co prawda o seryjnych mordercach, lecz opisującą poszczególne przypadki ludzkiego bestialstwa – książką Marka Krajewskiego i Jerzego Kaweckiego, która to jednak została napisana zupełnie inaczej niż wspomniane wyżej publikacje.

Aby publikacja Umarli mają głos. Prawdziwe historie mogła powstać, dwóch ludzi musiało połączyć siły: Marek Krajewski, autor powieści Śmierć w Breslau oraz Koniec świata w Breslau, i Jerzy Kawecki – uznany, ceniony lekarz medycyny sądowej. Ten drugi przez długie lata pracował nad wieloma morderstwami i zbierał związane z nimi materiały, aby wykorzystać je przy napisaniu książki.

Umarli mają głos składają się z opisów dwunastu spraw, jakie wydarzyły się w naszym kraju ciągu ostatnich kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu lat. W jednym z nich autorzy przenoszą czytelnika do roku 1987, przy czym opisują prace nad sprawą cmentarnej hieny, człowieka wykopującego z grobów zwłoki kobiety w celu zaspokojenia swych chorych fantazji seksualnych. W innym opisie czytamy o bestialskim, wyjątkowo okrutnym mordzie, jakiego – jak początkowo się przypuszcza – dokonała grupa młodych satanistów.

           Nie ma potrzeby przytaczać tutaj wszystkich opisanych w książce przypadków – niech te dwa wymienione powyżej posłużą za skromne przykłady zawartej w niej treści.      Przechodząc jednak do analizy tekstów, należy zauważyć, że publikacji Umarli mają głos brakuje jednej niezwykle ważnej rzeczy, a konkretnie znacznie bardziej szczegółowego, podszytego psychologią podejścia do opisywanych przypadków. Prawdę powiedziawszy, czytając dwanaście opisów morderstw ma się wrażenie, że nie czyta się książkowej publikacji, a… gazetę poświęconą kryminalistyce. Skojarzenie z czasopismem jest nieuchronne ze względu na – że się tak wyrażę – bardzo suchy, opisowy styl, czyniący z kolejnych rozdziałów książki relację faktów, dat, nazwisk itp. Brakuje tutaj psychologicznego podejścia, analizy motywów, nieco bardziej skomplikowanego przedstawienia każdego poszczególnego przypadku. Ze względu na powyższe stwierdzam, że Umarli mają głos jest publikacją z założenia skierowaną do ogółu czytelników, celowo uproszczoną i spopularyzowaną, odbiegającą od bardziej profesjonalnej stylistyki. Nie bez znaczenia jest także fakt, że autorzy, chcąc najwyraźniej zaszokować czytelnika (nieobytego z tematem), wybrali do książki przypadki o tyleż oryginalne, co nieprawdopodobne. Oczywiście nie wszystkie tak się prezentują, jednakże zdarzają się takie, którym naprawdę ciężko dać wiarę. 

Umarli mają głos. Prawdziwe historie jest mało ciekawą publikacją, której zdecydowanie zabrakło profesjonalnego podejścia do tematu. Jeśli ktoś lubi telewizyjne opisy zbrodni, ta książka go zadowoli. Reszta raczej nie poczuje się usatysfakcjonowana jej lekturą. Dlatego wszystkich czytelników, zaintrygowanych tematyką seryjnych morderców, odsyłam do innych, popartych znacznie bardziej ambitną pracą źródeł. Moim zdaniem tak suche, ogólnikowe przedstawienie poszczególnych przypadków zbrodni, jak ma to miejsce w książce Marka Krajewskiego i Jerzego Kaweckiego, w żadnym wypadku nie zdaje egzaminu. Dobór niektórych z opisanych w publikacji spraw również pozostawia wiele do życzenia, jeśli więc zdecydujecie się sięgnąć po tę książkę, nie oczekujcie od niej zbyt wiele. Ja sam dość mocno się rozczarowałem, czego w żadnym wypadku nikomu nie życzę.