poniedziałek, 29 grudnia 2014

"Intymnie. Rozmowy nie tylko o miłości", Zbigniew Izdebski, Janusz L. Wiśniewski


Autor: Zbigniew Izdebski, Janusz L. Wiśniewski
Tytuł oryginału: Intymnie. Rozmowy nie tylko o miłości
Seria:
Gatunek:
Język oryginału: polski
Przekład:
Liczba stron: 356
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 978-83-240-2642-5
Oprawa: broszurowa
Miejsce wydania: Kraków
Ocena: 6/6

Z książką panów Izdebskiego i Wiśniewskiego po raz pierwszy zetknąłem się na którymś z portali internetowych, Onecie bądź Wirtualnej Polsce. Co prawda okładka nie zachwycała, a wręcz przeciwnie, sugerowała raczej jakąś romantyczną pisaninę, ale zaciekawiły mnie osoby autorów. Jeden z nich jest seksuologiem, a drugi pisarzem i jednocześnie naukowcem, przez co pomyślałem, że zamiast tkliwych tekstów o miłości w środku znajdę teoretyczne teksty poparte naukowymi analizami, podane w sposób jak najbardziej nadający się do czytania. Nie pomyliłem się.

Należy wspomnieć, że treść „Intymnie” została przedstawiona czytelnikowi w całkiem ciekawy i przystępny sposób. Myliłby się ten, kto pomyślałby, że otrzyma suchy tekst pełen naukowych terminów z dziedziny biochemii, neurologii i seksuologii, jakiego można by się spodziewać znając zainteresowania zawodowe obu autorów. Myliłby się, ponieważ panowie Izdebski i Wiśniewski wpadli na ciekawy, oryginalny i wręcz idealny w tym przypadku pomysł, czyli przedstawienie treści książki w formie… ich własnego dialogu. Poszczególne rozdziały dotyczą różnej tematyki, o której autorzy dyskutują, czytamy więc ich kolejne wypowiedzi na ten czy inny temat związany z seksualnością, socjologią, biochemią, socjologią etc. Dzięki temu zabiegowi treść nabiera innego charakteru, nie wygląda już jak analiza statystyczna, a raczej jak zapis długiej i intrygującej rozmowy. Padają pytania i odpowiedzi, nie brakuje także argumentów i wyjaśnień.

Autorzy już od samego początku rozpoczynają rozmowę o seksualnym życiu, o potrzebie porozumienia się zachodzącej między partnerami będącymi w związku, o katastrofalnych skutkach, jakie może mieć dla człowieka brak spełnienia seksualnego. Wyrażają również nadzieję, że ich książkę przeczytają nie tylko kobiety, ale także mężczyźni. Co ciekawe, już na wstępie rzucają czytelnika na głęboką wodę, poruszając temat o tyleż nieprzyjemny, co ciekawy, czyli problematykę samobójstw związanych z niespełnieniem w życiu miłosnym i seksualnym.

Nie brak w książce omawiania rzeczy kontrowersyjnych dla niektórych z nas, mianowicie tematów seksu oralnego i analnego, popartych statystycznymi liczbami i subiektywnymi punktami widzenia. W treści ujrzymy także argumentację dotyczącą fantazji seksualnych Polaków, przeczytamy wiele za i przeciw praktykowania seksualnego „trójkąta”, a także zagrożeń płynących z tych praktyk, nie tylko fizycznych, ale i psychicznych, rzucających długi cień na związek dwójki ludzi. Dowiemy się co nieco o poliamorii, zjawisku budowania przez mężczyzn i kobiety związków równoległych z wieloma partnerami i przy ich akceptacji.

Dla czytelników spragnionych bardziej naukowego podejścia do tematu autorzy przygotowali liczne nawiązania, np. do biochemii. Tłumaczą wpływ dopaminy na odczuwanie przez człowieka przyjemności, niejednokrotnie posiłkując się konkretnymi przykładami dla lepszego zobrazowania poruszanego zagadnienia. Wyjaśniają, jaką rolę odgrywa w naszym organizmie gen kodujący receptor DRD4, występujący w siedmiu różnych wersjach i sprawiający, że ci z nas, którzy posiadają wszystkie siedem, są bardziej poligamiczni niż inni.

Lektura „Intymnie” prowokuje do refleksji, zachęca do zastanawiania się nad samym sobą, analizowania własnych pragnień i zachowań. Nie da się przejść obojętnie obok zawartych w tej książce treści. Z jej lektury możemy wynieść wiele teoretycznej, ale i praktycznej wiedzy, a niektórzy czytelnicy będą mogli na pewno dzięki temu wytłumaczyć swoje własne zachowania i zrozumieć pobudki nimi kierujące. „Intymnie” powinien przeczytać każdy, kto pragnie zrozumieć samego siebie, kto jest ciekaw ludzi otaczających go i społeczności, w jakiej żyje, a także zachowań najbliższych mu osób. Zdecydowanie polecam wszystkim razem i każdemu z osobna.




sobota, 27 grudnia 2014

"Historia czasu", Liz Evers


Autor: Liz Evers
Tytuł oryginału: (It’s about time)
Tytuł alternatywny: Historia czasu
Seria:
Gatunek: literatura popularnonaukowa
Język oryginału: angielski
Przekład: Michał Kompanowski
Liczba stron: 186
Wymiary: 145x205 mm
ISBN: 978-83-11-13388-4
Wydawca: Bellona SA
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 5/6

Wszyscy dzielimy się na zwolenników kreacjonizmu i darwinizmu, nawet jeśli nie rozmyślamy na co dzień nad początkami gatunku ludzkiego, przyczynami powstawania i kształtowania się wszechświata, ewolucją naszej planety itp. Ludzie często przyjmują rzeczy takimi, jakie są, niespecjalnie chcąc zagłębiać się w jakiekolwiek łańcuchy przyczynowo – skutkowe. Na szczęście jednak uczeni badacze tej czy innej dziedziny nauki poświęcają swój czas i zdolności, by choć trochę odsłonić przed nami prawdę, przynajmniej częściowo odpowiedzieć na wiele pytań pozornie pozostających bez udowodnionej definitywnie odpowiedzi.

Jakkolwiek ludzie by się nie zapatrywali na genezę powstania naszego gatunku czy też naszej planety, głoszone przez badaczy historii poglądy i stawiane tezy są nic niewarte, jeśli nie zostaną udowodnione. Jeśli tak się nie dzieje, pozostają właśnie tylko tezami, założeniami. Ja sam zawsze kierowałem się logiką i uznaję wyższość teorii darwinowskich, a badania naukowe mają dla mnie znacznie większe znaczenie niż jakiekolwiek wierzenia. Dlatego chętnie zapoznałem się z książką Liz Evers, traktującej o wszelakich zagadnieniach dotykających tematyki czasu.

Wydaje się całkiem zrozumiałe, że nowoczesna, wciąż rozwijająca się (najprawdopodobniej nawet szybciej obecnie niż kiedykolwiek wcześniej) nauka może rzucić światło na bardzo wiele tematów związanych z początkami istnienia Ziemi, układu słonecznego czy człowieka. Badacze historii posługują się w celu określenia wieku najstarszych znalezisk metodami datowania izotopowego, a w określeniu wieku naszej planety może pomóc stratyfikacja, nauka badająca położenie skalnych warstw. Zważywszy na to, że wiek Ziemi datuje się na 4,5 miliarda lat oraz na zmiany, jakie zachodziły w kolejnych erach i okresach paleontologicznych, możemy śmiało założyć, że jeszcze wiele pozostało do odkrycia.

W książce Liz Evers znajdziemy skumulowane, choć raczej dość oszczędnie opisane zasoby wiedzy na temat historii czasu, jakie dzisiaj posiada ludzkość. Zdaję sobie doskonale sprawę z faktu, iż ta tematyka wymaga znacznie szerszego podejścia, jednakże „Historia czasu” – mimo swojej skromnej objętości – może stać się ciekawym wstępem do zagadnienia. Co prawda podawane w niej fakty wydają się być na poziomie zdecydowanie elementarnym, nie można więc uznać książki za obszerne dzieło wyczerpujące temat, ale treść ciekawi i intryguje.

W „Historii czasu” przeczytamy o początkach znanego nam wszechświata, o kolejnych erach, o Pangei – olbrzymim kontynencie, składającym się z połączonych ze sobą dawno temu obu Ameryk, Europy, Azji, Afryki, Antarktyki i Australii. Następnie przejdziemy do dinozaurów i kenozoiku, ery ssaków, by przenieść się do opisanych skrótowo poszczególnych gatunków „Homo”, w odniesieniu do naukowego postrzegania ewolucji człowieka.

W książce Liz Evers nie zabraknie także rozdziałów mówiących o naturalnym odmierzaniu czasu, różnego rodzaju kalendarzach, porach roku, roku słonecznym i księżycowym, a wszystko to otrzymujemy poparte konkretnymi liczbami. Autorka nie zawahała się także pisać o rzeczach nieco bardziej odległych, jak na przykład: latach świetlnych, tunelach czasoprzestrzennych czy czarnych dziurach, przybliżając czytelnikowi również teorię wieloświatów.

Tekst w książce został zobrazowany także poprzez liczne tabele i ilustracje, pomagające w szybkim zrozumieniu chronologii kolejnych pojęć i dat. Pomimo swej niewielkiej objętości „Historia czasu” jest więc swoistym „kompendium w pigułce” na temat czasu, jego upływu i sposobów odmierzania. Zabrakło mi w tej publikacji szerszego rozwinięcia zagadnień, ze względu na swą naturę bez wątpienia niezwykle intrygujących. Najbardziej idealnym odbiorcą „Historii czasu” – ze względu na formę, w jakiej otrzymujemy książkę – wydaje się być więc czytelnik dojrzewający, choć myślę, że każdy z nas może w „Historii czasu” znaleźć coś, o czym jeszcze nie wiedział. 

czwartek, 18 grudnia 2014

"Szczepienia pełne kłamstw", Andreas Moritz


Autor: Andreas Moritz
Tytuł oryginału: Szczepienia pełne kłamstw
Seria:
Gatunek: Poradniki, psychologia, zdrowie
Język oryginału: angielski
Przekład: Anna Łachmacka - Kemona
Liczba stron: 376
Wymiary: 145x205 mm
ISBN: 978-83-64278-41-9
Wydawca: Wydawnictwo Vital
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Białystok
Ocena: 5/6

Ciekawa rzecz z tą całą manipulacją społecznościami i poglądami ludzi na różnorakie sprawy. Intrygujące, czy rzeczywiście jesteśmy przymuszani do pewnych określonych zachowań, mających na celu nasze własne dobro? Czy mamy wierzyć, że kraj, którego obywatelami jesteśmy, w rzeczywistości nie chce dla nas jak najlepiej?

Wszyscy widzieliśmy już mnóstwo teorii spiskowych, czy to w kinie, czy telewizji. Liczne książki także poruszały spiskową tematykę, przedstawiając nam rządy różnych krajów jako utajnioną zmowę potworów w ludzkiej skórze. Podejrzewam, że jeszcze niejednokrotnie natkniemy się w literaturze czy filmie na teorie spiskowe, ale – jak zwykle – odbierzemy je jako fikcję.

We wstępie „Szczepień pełnych kłamstw” autor podkreśla, że dzięki swojej matce sam nigdy nie był przeciw czemukolwiek szczepiony, oraz wymienia powszechnie uznane prawdy (on sam nazywa je „mitami”) na temat szczepionek. Dalej przechodzi do opisywania historii immunizacji (sztuczne uodparnianie organizmu przeciwko chorobom zakaźnym), a w zasadzie jej początków, czyli momentu, w którym w drugiej połowie XX wieku wynaleziono i zastosowano pierwszą szczepionkę przeciwko epidemii polio. Zagłębia się także w tematykę drobnoustrojów oraz ich wpływu na organizm ludzki. Pisze o wirusach, twierdząc, że mają one wywoływać leczenie, nie śmierć. Udowadnia w teorii, że istnieje duża różnica między odpornością organizmu nabytą w sposób naturalny (poprzez przejście przez chorobę), a w sposób narzucony, czyli poprzez przyjęcie szczepionki.

„Szczepienia pełne kłamstw” zawierają w sobie opisy wielu znanych nam przypadków chorób, jak chociażby sławna „choroba szalonych krów”. Autor wymienia wiele ich rodzajów, podając statystyczne liczby zdobyte w przeprowadzonych przez niego badaniach i analizach. Podaje także dane mające udowodnić, że wiele szczepionek bardziej szkodziło niż pomagało ludziom. Cofa się niejednokrotnie wiele lat wstecz, by zobrazować czytelnikowi – skrupulatnie, z naukowym zacięciem – błędy popełniane przez wielkie koncerny farmaceutyczne i przebieg epidemii, a wszystko to zdaje się prowadzić do jednego wniosku: mianowicie takiego, że historia nie wskazała związku przyczynowego między szczepieniami a ochroną przed chorobą.

Moritz nie stroni również od wymieniania konkretnych dat i miejsc szczepień obowiązkowych, opisując sposoby, w jakie władze przymuszają społeczeństwo do poddawania się im.

Wyraźnie widać, że autor, który sam jest ekspertem z dziedziny medycyny naturalnej, Ajurwedy, irydologii, Shaitsu oraz medycyny wibracyjnej (jak podano w biogramie), poparł materiał książki kompleksowymi badaniami. Ilość dat, miejsc, liczb i podawanych faktów sprawia bardzo autentyczne wrażenie, pytanie tylko, czy rzeczywiście czytelnik uwierzy w to, że od chwili narodzin jest w zasadzie oszukiwany?

Ja sam mam dość mieszane uczucia do teorii przedstawionych w „Szczepieniach pełnych kłamstw”. Dodatkowy dystans do treści książki wytworzyła we mnie notka od wydawnictwa, zamieszczona jeszcze przed samym wstępem, mówiąca o tym, że „…Przedstawione tu założenia służą celom edukacyjnym i czysto teoretycznym. Są one głównie wypadkową opinii i teorii Andreasa Moritza…”. Jak więc ustosunkować się do lektury tej książki?

Na pewno z dystansem, bo jeśli przyklaśniemy autorowi, będziemy musieli zweryfikować swój punkt widzenia na bardzo wiele spraw. „Szczepienia pełne kłamstw” bez wątpienia spodobają się czytelnikom lubiącym książki obrazoburcze, tym bardziej, że stawiane tezy wydają się mieć czysto naukowe podwaliny i być poparte rzetelną liczbą faktów. Nie można również odmówić autorowi zdolności analizowania, a także podawania treści w sposób przejrzysty i zrozumiały. Mimo to należy tę książkę traktować raczej jako wstęp do własnych badań nad naturą problemu niż udowodnione naukowo sprawozdanie.


niedziela, 14 grudnia 2014

"Dorwać Jiro!", Anthony Bourdain, Joel Rose


Scenariusz: Anthony Bourdain, Joel Rose
Rysunek: Langdon Foss
Kolor: Jose Villarrubia, Dave Stewart
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawnictwo: Mucha Comics
Rok wydania polskiego: 2014
Rok wydania oryginału: 2014
Tytuł oryginału: Get Jiro!
Tytuł alternatywny: Dorwać Jiro!
Tytuł serii:
Wydawca oryginalny: DC Comics
Gatunek: satyra, fantastyka
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-61319-43-6
Wydanie: pierwsze
Papier: kreda
Druk: kolor
Ocena: 3/6

Powieści graficzne czy też komiksy, jak kto woli, traktują najczęściej o walce superbohaterów z nie mniej niezwykłymi przestępcami. Trudno się dziwić, że jest to tak bardzo popularna wśród rysowników i scenarzystów tematyka, gdyż barwność postaci rozmaitych herosów bez wątpienia nie ma sobie równych. Czasem jednak autorzy wpadają na nieco inny, nietypowy pomysł, i w efekcie otrzymujemy komiks, który dzięki specyficznej fabule wyróżnia się wśród innych powieści graficznych.

Tak właśnie jest w przypadku „Dorwać Jiro!”. Przy pierwszym kontakcie z tym komiksem nie bardzo wiedziałem, co o nim sądzić ani czego się spodziewać, teraz jednak, będąc już po lekturze, mogę opisać swoje – nieco ambiwalentne – odczucia.

W jednostronicowym wstępie napisanym przez Marka Starostę, tłumacza i scenarzystę, czytamy o osobliwej postaci Anthony’ego Bourdaina, autora scenariusza tego nietypowego komiksu. Anthony jest rodowitym nowojorczykiem podróżującym po całym świecie i stołującym się w najbardziej podejrzanych garkuchniach. Bez wątpienia to zamiłowanie do różnorakich potraw sprawiło, że w jego głowie zrodziła się myśl o komiksie innym niż wszystkie. Może niekoniecznie najbardziej oryginalnym, ale na pewno w dużym stopniu innym.

Zagłębiając się w fabułę „Dorwać Jiro!” przenosimy się w świat przyszłości, świat zdominowany przez kulturę konsumpcji. Inne branże, takie jak sport, film czy przemysł fonograficzny przestały istnieć. Nową władzą w tym świecie są Szefowie Kuchni.

W mieście podzielonym na kręgi, którym mogłoby być Los Angeles, Jiro prowadzi małą restaurację, specjalizującą się w sushi. Jest cenionym kucharzem. Natomiast w centrum miasta trwa nieprzerwana walka o terytorium między dwoma Szefami Kuchni: Bobem, właścicielem dużej firmy, i Rose, kobietą przewodzącą wegetarianom. Kiedy wieść o talentach kulinarnych Jiro roznosi się w mieście, zarówno Bob, jak i Rose chcą zwerbować go w swoje szeregi.

Fabuła „Dorwać Jiro!” jest – poza specyfiką świata przedstawionego – raczej mało oryginalna. Szefowie Kuchni mają swoje gangi, które – jak to gangi – siłą osiągają cele postawione im przez szefów. Wywierają naciski na mniejsze, lokalne sklepy i restauracje, terroryzują niezależnych konkurentów. Słowem mamy tutaj walkę o wpływy, typową gangsterkę dobrze już znaną z innych źródeł, tyle że w nieco innym wydaniu.



Wydarzenia opisane w komiksie ocierają się o groteskę i to mocniej, niż można by przypuszczać. Zabójstwa z powodu nieprzestrzegania tej czy innej kulinarnej etykiety są bez wątpienia zbyt dużą abstrakcją nawet na świat, jaki przedstawiono czytelnikowi w „Dorwać Jiro!”. Historia jest czasem zabawna, ale plan, jaki realizuje Jiro nie zaskakuje i dla nikogo raczej nie będzie interesujący ze względu na jego stereotypowość i przewidywalność. Potencjał w postaci oryginalnego pomysłu został więc zmarnowany przez słabą, nudną historię, jakich czytało i oglądało się już wiele. Natomiast jeśli chodzi o walory artystyczne komiksu, to kreska Langdona Fossa – na pierwszy rzut oka całkiem poprawna i miła dla oka – po krótkim czasie zaczyna męczyć; wydłużona twarz Jiro do niego samego pasuje, ale z innymi bohaterami sprawa ma się już gorzej. Kolorystyka albumu trzyma poziom, umiejętnie współgrając z opowiadaną historią i przedstawianymi detalami. Scenariusz jednak nie porywa, a nawet zawodzi. Dominuje tutaj makabra przeplatana z humorem, a także duża porcja abstrakcji, a bohaterowie, cóż, wykazują się głównie sadyzmem i fanatyzmem ocierającym się o szaleństwo. Oczywiście taki ich wygląd miał wywołać zgoła inny efekt, zabawić czytelnika, ale muszę powiedzieć, że jakoś specjalnie się podczas lektury nie uśmiałem, a momentami trzeba było powstrzymywać cisnący się na usta uśmieszek politowania. Założeniem twórców było stworzenie satyry na kulturę konsumpcjonizmu i zabieg ten się udał, ponadto autorzy w iście kulinarnym stylu wymieszali sensację, futurystyczną wizję upadku społeczeństwa i groteskę. Jako ciekawostka komiks ten się sprawdza, nawet pomimo minusów w kwestii fabularnej, a jego wydanie w twardej oprawie i na kredowym papierze robi naprawdę duże wrażenie. 


piątek, 12 grudnia 2014

"Tropiciel", Vladimir Wolff


Autor: Vladimir Wolff
Tytuł oryginału: Tropiciel
Seria:
Gatunek: thriller/ sensacja/ kryminał
Język oryginału:
Przekład:
Liczba stron: 320
Wymiary: 144x207 mm
ISBN: 978-83-64523-24-3
Wydawca: Warbook
Oprawa: miękka z uszlachetnieniem
Miejsce wydania:
Ocena: 4/6

Z książkami wydanymi przez wydawnictwo Warbook nie miałem wcześniej do czynienia. Owszem, rzuciła mi się ostatnio w jakimś Matrasie „Forta” Michała Cholewy, ale nie zdecydowałem się na zakup tej książki. Literatura militarna nigdy nie była dla mnie czymś szczególnie atrakcyjnym, a nawet więcej, raczej unikałem tego typu powieści, zniechęcony między innymi cyklami militarnej science fiction Dawida Webera. Po prostu działania wojenne, stopnie, rozkazy, formalne zwroty i stosunkowo przewidywalne, mało ciekawe postaci wojskowych prawie nigdy mi się nie podobały. Dlatego do czytania powieści „Tropiciel” podchodziłem z niejakim dystansem. Sugerując się profilem wydawniczym Warbook obawiałem się, że znowu trafię na historię, w której będzie się roiło od różnych kapitanów i sierżantów, mówiących tak, jakby połknęli solidny kawałek deski.

Na szczęście szybko stwierdziłem, że moje przedwczesne obawy tym razem okazały się płonne. Ku mojemu zdziwieniu powieść nie prezentuje sobą tego rodzaju militarnej literatury, z jaką miałem styczność wcześniej. Mało jest w niej wojskowości, za to dużo więcej sensacji i kryminału. Poznajemy Matta Pulsaskiego, amerykańskiego byłego Marines, który przylatuje do Polski, by pochować swojego przyrodniego brata, Rafała Kostrzewę. W związku z tym, że jego bestialskiego morderstwa dokonano w Moskwie, a Rafał był wysłannikiem polskiej ambasady, sprawa ma charakter międzynarodowy i już od samego początku jest dość delikatna.

Sprawą morderstwa zajmuje się ABW, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Kontrwywiad oddelegowuje do opiekowania się amerykańskim gościem jedną ze swoich agentek, Oliwię. Matt jednak, tytułowy tropiciel, ani myśli zostawić sprawę jej własnemu biegowi i zaczyna działać na własną rękę.

„Tropiciela” czyta się szybko i całkiem przyjemnie, akcja obfituje w liczne zwroty i mknie do przodu. Miejsca, w jakich rozgrywają się wydarzenia, zostały opisane dość szczegółowo, co dodaje historii autentyczności. Co do fabuły, to podzieliłbym ją na dwie części. Pierwszą połowę książki można podciągnąć pod znane, liczne historie opowiadające o prywatnej vendetcie niepokonanego samotnego mściciela, które niejednokrotnie już się widziało i czytało. Brak na tym poziomie oryginalności, natomiast druga część, w której na jaw wychodzą tajemnice zagrzebane w przeszłości ojca Matta, prezentuje się zdecydowanie ciekawiej. Cofamy się także o kilkadziesiąt lat wstecz, do okresu, w którym przeprowadzono w Polsce badania nad skonstruowaniem broni atomowej. Wydarzenia nabierają pędu aż do ostatniej strony, a autor postarał się także o to, żeby zaserwować czytelnikowi kilka niespodzianek i zwrotów w tkanej przez niego intrydze.

Postaci, z jakimi obcujemy podczas lektury „Tropiciela”, nie są specjalnie skomplikowane. W zasadzie jednak nie są tutaj wcale potrzebne specjalnie głębokie profile psychologiczne, gdyż fabuła powieści skupia się raczej na żywej akcji. Bohaterowie są dokładnie tacy, jakich można by się spodziewać po książce łączącej w sobie sensację z kryminałem: ani zbyt prości, ani szczególnie skomplikowani. W przypadku głównego bohatera mamy co prawda mieszankę cech pozytywnych i negatywnych, co miejscami sprawia, że nie jesteśmy do końca przekonani, jak właściwie mamy tę postać odbierać. Ostatecznie jednak śledzimy jego poczynania kibicując mu, nawet jeśli momentami wygląda bardziej na czarny charakter.

Ogólnie rzecz biorąc „Tropiciela” należy uznać za powieść udaną, jeśli chodzi o połączenie sensacji i kryminału. Styl autora także jest przyzwoity, choć muszę powiedzieć, że ma zwyczaj zaczynać rozdział i nie podawać początkowo imienia opisywanego bohatera, co każe czytelnikowi domyślać się, o kim konkretnie mowa. Mnie osobiście mocno to irytowało, ale nawet mimo tego i paru drobnych rozwiązań fabularnych, które można by uznać za wątpliwe, jestem całkiem zadowolony z lektury „Tropiciela”.  

poniedziałek, 8 grudnia 2014

„Sex. Letnie uniesienia" – tom pierwszy, Joe Casey, Piotr Kowalski


Scenariusz: Joe Casey
Rysunek: Piotr Kowalski
Kolor: Brad Simpson
Tłumaczenie: Grzegorz Marczyk
Wydawnictwo: Mucha Comics
Rok wydania polskiego: 2014
Rok wydania oryginału: 2013
Tytuł oryginału: Sex: The Summer of Hard
Tytuł alternatywny: Sex: Letnie uniesienia
Tytuł serii: Sex
Wydawca oryginalny: Image Comics
Gatunek:
Liczba stron: 192
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-61319-46-7
Wydanie: pierwsze
Papier: kreda
Druk: kolor
Ocena: 3/6

Ostatnimi czasy zaczytuję się powieściami graficznymi. Nie jakąś tam specjalnie wielką ich ilością, kilkoma zaledwie, jednak parę z nich zrobiło na mnie całkiem spore wrażenie. Zdołały mnie mile zaskoczyć nawet mimo tego, że mniej więcej wiedziałem, czego mogę się po nich spodziewać, znałem ich bohaterów i światy, w jakich funkcjonowali. Jednakże przed lekturą komiksu „Sex. Letnie uniesienia” nie miałem najmniejszego pojęcia, co otrzymam w środku twardej okładki, poza – oczywiście – najbardziej narzuconymi przez sam tytuł skojarzeniami. Nastawiłem się więc na coś nowego, być może nawet innowacyjnego, na historię, która wzbudzi moje zainteresowanie czymś innym niż trudy superbohaterskiej walki z przestępczością. Czasem dobrze jest przedstawić coś znanego w innym świetle, wtedy nawet najbardziej wyświechtane opowieści mogą zyskać nieco świeżości i się spodobać. Niekiedy jednak łatwo jest przesadzić w drugą stronę, odebrać historii to, co w niej najlepsze, a dać w zamian koncept niezbyt ambitny i mało interesujący.

Przejdźmy jednak już do samego komiksu. Pierwszy tom „Sexu” również jest opowieścią o superbohaterze, choć sama nazwa ani okładka wcale na to nie wskazują. Dlaczego? Z tego prostego powodu, iż „Letnie uniesienia” obrazują nam bohatera, który… przestał być bohaterem. Zrzucił rajstopy, że się tak wyrażę, by wreszcie móc prowadzić normalne życie.

Simon Cooke powraca do Saturn City po dłuższej nieobecności. Jest dyrektorem generalnym The Cook Company, firmy, który zapewnia mu miliony. Wcześniej był bohaterem strzegącym sprawiedliwości w mieście, Świętym w pancerzu. Jednakże po śmierci jego asystentki Quinn, której obiecał prowadzić normalne życie, wraca do miasta nie w pancerzu, lecz garniturze.

W powrocie do normalności pomaga mu jego przyjaciel, prawnik Warren Azoff. Umawia Simona na randki i zabiera na imprezy, choć już na pierwszy rzut oka widać, że bohater nie czuje się dobrze prowadząc taki tryb życia. Nie potrafi odnaleźć się wśród bogatych, wszędzie otacza go brak odpowiedzialności moralnej i czuje się najwyraźniej w tym wszystkim dość zagubiony. Nachodzą go także wspomnienia o Quinn, starszej, asystującej mu w jego krucjacie kobiecie, i w jego głowie wciąż na nowo rozbrzmiewają jej przedśmiertne słowa.

Simon stara się powrócić do rzeczywistości, do zarządzania firmą i odgrywania roli milionera. Jednakże jego współpracownicy zarzucają mu brak zainteresowania formą, widzą, że chodzi z głową w chmurach i myśli o czymś zupełnie innym, niż według nich powinien. Umysł zaprzątają mu wspomnienia o Świętym w pancerzu, jego przeszłym alter ego, które obecnie wydaje mu się znacznie bardziej prawdziwe niż codzienna tożsamość milionera. Toczy wewnętrzną walkę o to, kim naprawdę jest, lecz nie może zdecydować, która z jego tożsamości jest maską, a która ukazuje jego prawdziwą osobowość.

Annabelle Lagravenese prowadzi klub Indra, ekskluzywny przybytek rozpusty. Podobnie jak Simon, ona również ma swoje własne alter ego. Była złodziejką znaną jako Mroczna kotka, a także przeciwniczką Świętego w pancerzu. Obecnie jednak Annabelle także nie prowadzi już podwójnego życia, skupiając się tylko i wyłącznie na prowadzeniu klubu.

Nie da się ukryć, że postaci bohaterów „Sexu” bardzo kojarzą się z głównymi bohaterami serii przygód o Batmanie. Bruce Wayne także jest milionerem prowadzącym firmę, a Annabelle ma swój pierwowzór w Selinie Kyle, Catwoman. Saturn City jest z kolei odbiciem Gotham City, tyle że skąpanym w przejaskrawionych, żywych kolorach. Jednak i to miasto ma swoje czarne charaktery, swoich nietypowych obrońców i złoczyńców.

Wyrażając swoje subiektywne zdanie na temat „Letnich uniesień” nie mogę nie powiedzieć, że jest to dość płytka – mimo ambitniejszych zamierzeń autorów – wariacja na temat postaci Bruce’a Wayne’a, przeważnie dość skąpo ukazywanego w komiksie o przygodach Mrocznego rycerza. Wszystko wskazuje na to, że wyraźne podobieństwa, momentami ocierające się niemal o plagiat, są zabiegiem celowym i przemyślanym, że autorzy „Sexu” chcieli zobrazować historię człowieka, nie bohatera, lecz właśnie to było ich największym błędem. Musieliby się znacznie bardziej postarać, by skupić uwagę czytelnika na Simonie, a nie na postaci Świętego w pancerzu. Same sceny seksu i niezbyt dobrze ukazane rozterki bohatera w żadnym stopniu nie zaspokajają ciekawości. Czytając czekamy tylko na kolejną wzmiankę na temat Świętego, a komiks niestety nie odkrywa nam zbyt wiele na ten temat. Sadystyczni przestępcy, wulgarny język i nagie kobiety nie są w stanie zainteresować na tyle, by opowieść wciągała.

Kolejnym skojarzeniem, które nasuwa się samo przez się czytelnikowi co nieco obytemu ze światową literaturą, jest postać głównego bohatera „Sexu”, a w zasadzie jego imię oraz przydomek, który przybiera jako zamaskowany obrońca Saturn City. To kolejny celowy – i znowuż mało oryginalny – zabieg autorów. Simon Templar, bohater książek i serialu z lat dziewięćdziesiątych o „Świętym”, grany przez znanego aktora Rogera Moore’a, był bez wątpienia protoplastą Świętego w pancerzu. Simon Templar nie nosił co prawda kostiumu, lecz był nieuchwytny i niezwykle sprawny, a także przebiegły w walce z przestępcami.

Joe Casey jest odpowiedzialny ze scenariusz „Letnich uniesień”. Muszę powiedzieć, że historia komiksu pełna jest niedopowiedzeń, autor wiele rzeczy pozostawił domyślności czytelnika. Kreska Piotra Kowalskiego natomiast pasuje do opowiadanej historii, choć przyznam, że jego styl nie do końca mi odpowiada. Na uwagę zasługują duże ilustracje przedstawiające Saturn City, gdyż robią naprawdę imponujące wrażenie. Ogromnym plusem pierwszego tomu „Sexu” są także kolory Brad Simpsona: niezwykle intensywne, żywe i wyraziste, idealnie wręcz oddające blichtr Saturn City.

„Letnie uniesienia” są pierwszym tomem „Sexu”, a zawarty w nich początek opowieści o Simonie Cooke – choć mało wciągający i niezbyt dobrze przedstawiony pod względem fabularnym – może przynieść czytelnikom spore zaskoczenie w kolejnych tomach, jeśli Simon upora się wreszcie z samym sobą i zdecyduje się wskrzesić Świętego w pancerzu. Na razie jednak ów mężczyzna wygląda na zagubionego we mgle, kręcącego się w koło chłopczyka.





czwartek, 4 grudnia 2014

"Sepultura. Brazylijska furia", Jason Korolenko


Autor: Jason Korolenko
Tytuł oryginału: Sepultura
Seria:
Gatunek: biografie, muzyka
Język oryginału: angielski
Przekład: Lesław Haliński
Liczba stron: 316
Wymiary: 205x140mm
ISBN: 978-83-64373-17-6
Wydawca: In Rock
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Czerwonak
Ocena: 5/6

Niezwykle ekstremalna muzyka, za jaką bez wątpienia należy uznać thrash metal, jest odłamem muzyki rockowej święcącym największe triumfy w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Wtedy to powstawały liczne zespoły chcące grać szybciej i agresywniej niż przedstawiciele NWOBHM, czyli Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu, jak grupa Iron Maiden na przykład. W Stanach Zjednoczonych zrodziła się wściekła i agresywna w tamtych czasach Metallica, będąca jednym z najważniejszych prekursorów thrashmetalowego stylu grania, a po niej zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu kolejne thrashmetalowe zespoły. Mowa tu o Slayer, Megadeth, Agent Steel, Sodom, Kreator i Destruction, ale także o zespołach spoza Stanów i Europy, jak na przykład brazylijska Sepultura.

Jason Korolenko, autor recenzowanej książki, bez wątpienia jest fanem Sepultury. Widać to w całym tekście, poszczególne zdania zostały napisane z widocznym znawstwem tematu, lecz zawiera się w nich także jego subiektywny punkt widzenia. We wstępie przedstawia krótko parę ogólnikowych faktów na temat zespołu, ale już w rozdziale pierwszym widzimy, jak bardzo szczegółowe badania źródłowe przeprowadził przed napisaniem tej książki. Korolenko przybliża czytelnikowi sytuację polityczną i gospodarczą Brazylii w okresie wielkich zmian, czyli schyłku dyktatury wojskowej panującej w tym kraju w latach 1964-1985. Jak sam wyraźnie podkreśla, większość członków Sepultury dorastała właśnie tam i w tamtym okresie, kiedy to dyktatura przekształcała się w demokrację.

Urodzeni w Belo Horizonte, bracia Cavalera wraz z rodzicami mieszkali w São Paulo. Autor opisuje ich młode lata, a także wpływ rodziców na młodych chłopców i kształtowanie się ich zainteresowań i charakterów. W początkach swej muzycznej drogi członkowie Sepultury ulegali wpływom innych zespołów metalowych, takim jak Venom, Destruction czy Judas Priest. Do pewnego stopnia wzorowali się na ich dokonaniach i inspirowali się nimi, nie tylko muzycznie, ale także pod względem wyglądu.

Rok 1985 był rokiem przełomowym nie tylko dla Sepultury, ale także dla całej Brazylii ze względu na zmiany w ustroju społeczno-politycznym. Na początku stycznia odbyła się w tym kraju pierwsza edycja festiwalu Rock In Rio, na którym wystąpiły m.in. Queen, AC/DC, Ozzy Osbourne i Iron Maiden. Był to także rok, w którym Sepultura wydała swoje pierwsze nagrania, EP-kę zatytułowaną „Bestial Devastation”.

Korolenko w poszczególnych rozdziałach opisuje nie tylko wydarzenia z historii zespołu, ale skupia się także na wydawanych przez Sepulturę płytach. Drobiazgowo analizuje nie tylko same albumy, ale również zamieszczone na nich utwory, niejednokrotnie pisząc o ich genezie. Przybliża czytelnikowi także fakty świadczące o rosnącej popularności Sepultury w Brazylii i na świecie, dość często opisując wydarzenia o tyleż zabawne, co zaskakujące. Istotne dla całej biografii są także liczne, często przytaczane wypowiedzi znajomych i fanów zespołu, które są dla czytelnika niezbędnym uzupełnieniem tekstu książki.

Dla kogoś, kto interesuje się jak ja zespołami z nurtu thrashmetalowego, biografia Sepultury będzie bez wątpienia książką niezwykle interesującą, pełną faktów dotyczących zespołu i po prostu wciągającą lekturą. Na dodatek zostały w niej zamieszczone także zdjęcia, obrazujące wydarzenia i członków zespołu, będące atrakcyjnym uzupełnieniem całego tekstu. Owszem, zważywszy na fakt, jak długo już funkcjonuje Sepultura, na pewno dałoby się napisać na ten temat znacznie obszerniejszą książkę, ale autor wybrał to, co najważniejsze, i oddał w ręce czytelników. Dla fanów zespołu jest więc to wydawnictwo obowiązkowe, ale muszę przyznać, że biografia została napisana tak ciekawie i lekko, że nie tylko fani, ale także inni ludzie zainteresowani muzyką znajdą w niej na pewno coś interesującego.