sobota, 30 maja 2015
wtorek, 26 maja 2015
"Nóż w lodzie", Kevin Hearne
Autor: Kevin
Hearne
Tytuł
oryginału: Shattered
Seria: Kroniki Żelaznego Druida
Gatunek: fantasy, fantastyka
Język oryginału: angielski
Przekład: Maria Smulewska
Liczba stron: 456
Wymiary: 132 x 202 mm
ISBN: 978-83-7818-673-1
Wydawca: Rebis
Oprawa: broszurowa klejona
Miejsce wydania: Poznań
Ocena: 1/6
Wszyscy dobrze wiemy, jak to zwykle bywa z seriami, prawda? Składają się
na nie części lepsze lub gorsze; te, za którymi przepadamy, i te, o których
myślimy, że w ogóle nie powinny powstać. Jednakże – czy chodzi o serie filmowe,
czy książkowe – da się zauważyć w nich pewną stałą, zależność powtarzającą się,
a polegającą na prostym i przyziemnym zjawisku, jakim jest zmęczenie materiału.
Aż nazbyt często dzieje się tak, że twórcom brakuje już pomysłów na tyle oryginalnych,
by kolejne części serii mogły dorównać swym pierwowzorom. I wtedy cykl książek,
niestety, traci na całościowym wydźwięku, a jego początkowo wysokie noty
spadają na łeb, na szyję.
Wcześniejsze tomy Kronik Żelaznego
Druida zbierały zdecydowanie lepsze oceny wśród czytelników niż najnowsza,
siódma już odsłona traktująca o przygodach Atticusa O’Sullivana. Tym razem Żelaznemu Druidowi będzie
towarzyszyła nie tylko jego miłość, druidka Granuaile (tak tak, język można
sobie połamać na tych imionach i nazwach własnych wymyślanych przez Kevina
Hearna), jej dwa niezbyt mądre pieski, Oberon i Orlaith, ale także niezwykle
irytujący typ, czyli będący idealnym przykładem przerostu formy nad treścią
archdruid, nauczyciel Atticusa sprzed tysięcy lat, Eoghan Ó Cinnêide (uff),
którego imię Żelazny Druid – ku uciesze wszystkich zainteresowanych – zmienia
na Owen Kennedy.
No więc idzie to tak: Atticus wyciąga po dwóch tysiącach lat Owena z
Wyspy Czasu i przenosi się wraz z nim do Irlandii, obawiając się jednocześnie,
jak stary druid zareaguje na współczesny świat i czy w ogóle się w nim
odnajdzie. Odwiedzają więc razem bary, fryzjera i tak dalej, a Owen patrzy na
wszystko szeroko otwartymi oczyma. W międzyczasie, tak dla urozmaicenia, wdają się
w dwie niezbyt groźne walki, z których wychodzą naturalnie bez szwanku, i
rozmawiają o tym i owym. Słowem, wieje nudą.
Do Granuaile dzwoni hinduska wiedźma Leksha Kulasekaran, która dziesięć
lat wcześniej zamieszkiwała ciało dziewczyny. Informuje druidkę, że znajduje
się w Indiach i że prawdziwy ojciec Granuaile, archeolog Donald MacTiernan,
prowadząc wykopaliska otworzył stare, gliniane naczynie, w którym uwięziono
ducha. Straszna istota zwana „rakszojudź” natychmiast opętała archeologa, a co
za tym idzie, przebywający w ciele MacTiernana duch zabija innych ludzi i
szerzy śmiertelne choroby.
Granuaile, przeniósłszy się do Tańdźawaru w Indiach, udaje się prosto do
Lekshy. Zdaje sobie sprawę z grożącego jej ojcu niebezpieczeństwa i nie
zamierza pozostawić go w mocy ducha. Sprawa wydaje się tym bardziej poważna, że
Rakszasy są zmiennokształtnymi i potrafią przemieniać się w różne organizmy, w
tym także trujące opary. Opętany ojciec dziewczyny wzywa je i nakazuje im
wywoływać w ludziach szybko postępującą chorobę, na którą – jak informuje
Granuaile Leksha – zapadło już setki osób, a w ciągu następnych dni umrą
kolejni ludzie. Choroba całkowicie
dezorientuje hinduskich lekarzy, medycyna nie jest w stanie znaleźć
jakiegokolwiek skutecznego antidotum. Wydarzenia nabierają pędu.
Wydarzenia nabierają pędu, owszem, ale ciągle jeszcze niewystarczającego.
Dawno już nie wynudziłem się tak bardzo podczas lektury jak w trakcie czytania Noża w lodzie. Jest to książka
zdecydowanie za bardzo przegadana, a często serwowane przez autora
humorystyczne wtręty są mało śmieszne, jeśli w ogóle za takowe mogą uchodzić.
Coś się tam niby dzieje, gdzieś tam bohaterowie gonią (a raczej bez trudu po
prostu przenoszą się), ale wszystkim opisywanym wydarzeniom brakuje dynamizmu,
nie wspominając już o jakimkolwiek realizmie. Dlatego też czytelnik czuje się
znudzony, i to mocno. Nawet pomimo stopniowo zacieśniającej się fabuły nie da
się odczuć jakiegokolwiek napięcia.
Nóż w lodzie okazuje się być
powieścią mało udaną, eufemistycznie do rzeczy podchodząc. Takim właśnie tomem
serii, o jakich pisałem we wstępie: częścią pozbawioną polotu, dynamiki,
dobrej, przemyślanej pod każdym względem fabuły. Szczerze mówiąc, to nie
polecam. Co najwyżej fanom serii, chcącym przeczytać i skompletować ją w
całości.
czwartek, 21 maja 2015
"Rok 1356", Bernard Cornwell
Autor: Bernard
Cornwell
Tytuł
oryginału: 1356
Seria:
Gatunek: historyczna, przygodowa
Język oryginału: angielski
Przekład: Michał Kompanowski
Liczba stron: 480
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 978-83-11-13549-9
Wydawca: Bellona
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 6/6
Z powieściami Bernarda Conrwella znam się nie od dzisiaj. Ten brytyjski
autor bestsellerów bez wątpienia posiada dar snucia intrygujących opowieści,
bez znaczenia na fakt, w jakich ramach czasowych rozgrywa się fabuła jego
książek. Niedawno miałem przyjemność czytać jego Lorda morskiego, powieść na wskroś współczesną, ale przyznam, że
bardziej znam jego literackie dokonania od strony tematyki historycznej.
W powieści Rok 1356 Bernard
Cornwell przenosi czytelnika do czasów mrocznego średniowiecza, czasów pełnych
zabobonów, strachu i krwawych walk. Rozpoczynając powieść czytamy o hrabim
Mouthomet, zamieszkującym wieżę w Carcassonne, który – w obawie przed
grabiącymi miasto Anglikami – prosi zaufanego przyjaciela, brata Ferdynarda z
zakonu Dominikanów, by zabrał z miejsca jego dotychczasowego ukrycia la Malice,
ostrze będące świętą relikwią. Brat Ferdynand jest już starym człowiekiem, lecz
zdrowie i siły dopisują mu nadal. Jest także byłym żołnierzem, zdolnym w sztuce
walki. Dzięki tym właśnie umiejętnościom udaje mu się wymknąć grasującym po
terenach Carcassonne Anglikom. Relikwia, którą niesie, jest tym bardziej ważna
i cenna, gdyż może zaważyć na losach chrześcijańskiej wiary.
Cztery dni po złupieniu Carcassonne do wieży hrabiego przybywa szesnastu
jeźdźców – piętnastu z nich nosi zbroje, a ostatni jest księdzem. Na jego
ramieniu spoczywa jastrząb. Duchowny udaje się do łoża umierającego hrabiego i
próbuje wymusić od niego informację na temat miejsca pobytu la Malice. Hrabia
jednak, pomimo tortur, nie wyjawia tajemnicy i ginie z rozkazu księdza.
Tomasz Hookton, nazywany le Bâtardem, jest dowódcą Hallequinów –
kochanków diabła, sporego oddziału najemników różnych narodowości. W trakcie
prowadzonego przez niego oblężenia przybywa do niego młody duchowny, brat
Michał. Przynosi mu wieści od jego pana, który nakazuje Tomaszowi odnaleźć la
Malice. Posłuszny rozkazowi Tomasz udaje się do Avignion, gdzie prowadzi go
ostatni ślad relikwii. Szybko przekonuje się, że właśnie rozpoczął niezwykle
niebezpieczną grę z najpotężniejszymi przedstawicielami kościoła
chrześcijańskiego, i rozumie, że nie będzie łatwo odnaleźć la Malice, zachować
relikwię i pozostać przy życiu.
W Roku 1356 Cornwell
odmalowuje przed czytelnikiem rozrywaną walkami Francję, dając niezwykle
przekonujący, bardzo intrygujący obraz mroków czternastego wieku. Już od samego
początku książki fabuła wciąga czytelnika, a szczegółowych opisów starć i
przygód nie brakuje. Autor często oddaje także brutalność ludzi żyjących w
średniowieczu, ich brak zahamowań, robiący niemałe wrażenie na współczesnym
czytelniku. Akcja prze do przodu nieustannie, wątki w powieści przeplatają się
wzajemnie i zazębiają, sprawiając, że trudno się od książki oderwać. Bernard
Cornwell sprawdza się doskonale jako autor przygodowej powieści historycznej i
choć wiedziałem to już od długich lat, to jego książki nadal robią na mnie
naprawdę duże wrażenie. Autentyczność opisów, bohaterowie z krwi i kości, tło
historyczne, a przede wszystkim żywa, rwąca do przodu przygoda – to wszystko
decyduje o tym, że Rok 1356 jest
książką naprawdę udaną. Jeśli dodać do tego także styl Cornwella, wzbogacony o
słownictwo bardzo pasujące do przedstawianej epoki, to otrzymamy w efekcie
powieść nie tylko ambitną w dużym stopniu, ale także rozrywkową, przyjemną w
lekturze i bardzo zadowalającą.
Myślę, że Rok 1356 może
spodobać się każdemu z czytelników, choć oczywiste jest, że najlepiej będzie
polecić ją zwolennikom powieści przygodowej i historycznej. Ktoś mógłby
powiedzieć, że książka ta nie jest zbyt oryginalna i być może w dużym stopniu
miałby rację, ale praca w nią włożona i samo wykonanie z pewnością zasługują na
uznanie.
niedziela, 17 maja 2015
"Piąte przykazanie", Eric Frattini
Autor: Eric
Frattini
Tytuł
oryginału: El qinto mandamiento
Seria:
Gatunek: sensacja
Język oryginału: hiszpański
Przekład: Barbara Sławomirska
Liczba stron: 398
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 978-83-11-13282-5
Wydawca: Bellona
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 5/6
Historia i sensacja, intrygi spiskowe i morderstwa, Watykan i
uniwersytety, nauka i religia… Wszystkie te elementy dość często są
wykorzystywane we wspólnym zestawieniu przez różnych autorów, jak chociażby
przez Dana Browna, autora licznych bestsellerów opowiadających o przygodach
profesora Langdona. Patrząc wstecz można by uznać, że kiedy pisarz połączy je
ze sobą i na ich fundamentach zbuduje powieść, taka książka niemal na pewno
znajdzie się na światowej liście bestsellerów właśnie. Może jest to znak
naszych czasów, że takie, a nie inne połączenie części składowych książki
decyduje o jej popularności. A może jest to zasługą odwiecznego sporu religii i
nauki, ich odmiennych, nie współgrających ze sobą paradygmatów. Oczywiście nie
wszystkie powieści łączące w sobie wymienione wyżej elementy stają się
światowymi bestsellerami, ale nie ulega wątpliwości, że było tak z powieściami
Browna. Podobnie ma się sytuacja z Piątym
przykazaniem, o czym informuje czytelnika już sama okładka książki.
W prologu autor przenosi nas do Sienny we Włoszech, do roku 1630. Bracia
Matteo i Marcello Argenti są autorami jednego z najlepszych XVII – wiecznych
traktatów na temat kryptografii. Obaj pracują nad tajemniczym zakodowanym
rękopisem i udaje im się odszyfrować jego zawartość oraz dokonać tym samym
ważnych odkryć. Kardynał François Lienart, doradca papieży Grzegorza XV i
Urbana VIII, jest przerażony odkrytymi tajemnicami i niezwłocznie wysyła do
braci zabójcę z Circulus Octagonus – Kręgu Ośmiu, w imieniu Boga uciszając
dwóch uczonych, których wiedza na temat tajemniczego manuskryptu była zbyt
niebezpieczna.
Trzy i pół wieku później, New Heaven, Connecticut. Aaron Avner, Żyd,
który przeżył Holokaust, jest znawcą średniowiecznych kodeksów. Pracuje jako
dyrektor jednego z największych skarbców Uniwersytetu Yale: Biblioteki Rzadkich
Książek i Rękopisów Beinecke. Profesor Avner prowadzi badania nad „Manuskryptem
Wojnicza”, zaszyfrowanym XV – wiecznym tekstem. Kiedy spotyka się z
dziennikarzem gazety Boston Globe, Jackiem Brownem, ten ujawnia mu szokującą
historię mającą związek z „Manuskryptem Wojnicza”. Dziennikarz mówi profesorowi
o długiej liście zabitych na przestrzeni lat, którzy również pracowali na
manuskryptem, a przy ich zwłokach zawsze znajdowano tajemniczy ośmiokąt…
Piąte przykazanie zdecydowanie
jest książką dla tych czytelników, którzy lubią czytać o badaniach nad
przeszłością, tajemnicach i ich odkrywcach. Jest także sprawnie napisaną
powieścią sensacyjną o intrygującej fabule, która szybko pochłania uwagę
czytelnika, i atmosferze gęstniejącej z każdą kolejną stroną. Autor sięga w
daleką przeszłość, opisując ludzi żyjących przed wiekami i wydarzenia, jakie
przypadały im w udziale, a wszystkich łączy jedno: tajemniczy manuskrypt. Fabuła
powieści przebiega więc dwutorowo: w dalekiej przeszłości oraz współcześnie.
Na pewno nasunęły się Wam już skojarzenia z książkami Dana Browna. I
owszem, skojarzenia te są poniekąd słuszne, z tą tylko różnicą, że Eric
Frattini nie kładzie aż takiego nacisku na żywą akcję w powieści, jak robi to
Dan Brown. Jego bohaterowie także są znacznie lepiej przemyślani,
autentyczniejsi; nie łączą w sobie niezmordowanego Jamesa Bonda,
inteligentnego, wnikliwego profesora i przystojniaka, do którego wzdychają
kobiety, jak ma to miejsce w przypadku Roberta Landgona. Tutaj dostajemy Aarona
Avnera, starego Żyda, który swoje życie poświęcił pracy nad kodeksami, bohatera
rozsądnego i ostrożnego, lecz także niezmordowanie dążącego do celu, podobnie
jak Jack Brown. Poza nimi otrzymujemy również wiele innych mniej lub bardziej
czarno-białych charakterów.
Tym, co rzuca się w oczy przy lekturze Piątego przykazania, jest bardzo skrupulatnie opisywana przeszłość,
wydarzenia z minionych wieków mających związek z „Manuskryptem Wojnicza”.
Przenosząc się z czasów współczesnych o kilkaset lat wstecz nie tracimy
wrażenia autentyczności opisywanych wydarzeń, widzimy ich logiczną zależność, z
fascynacją pochłaniając kolejne stronice opowiadające o wysoko postawionych w
hierarchii kościelnej ludziach, o ich kontrowersyjnych decyzjach i granicach,
jakich nie obawiali się przekraczać. A wszystko to w imię Kościoła.
Jak więc bez wątpienia wynika z powyższego, Piąte przykazanie jest powieścią bardzo udaną, mogącą dostarczyć
satysfakcjonującej rozrywki na kilka długich godzin. Nie zabraknie w niej
niczego, czego oczekiwałby po książce czytelnik rozmiłowany w literaturze
sensacyjnej z doskonale poprowadzonymi wątkami historycznymi w tle.
czwartek, 14 maja 2015
"Bractwo nieśmiertelnych", Vladimir Volff
Autor: Vladimir
Wolff
Tytuł
oryginału: Bractwo nieśmiertelnych
Seria:
Gatunek: sensacja, kryminał
Język oryginału: polski
Przekład:
Liczba stron: 336
Wymiary: 144 x 207 mm
ISBN: 978-83-64523-31-1
Wydawca: Warbook
Oprawa: miękka uszlachetniona
Miejsce wydania: Ustroń
Ocena: 3/6
Z prozą Vladimira Wolffa, autora publikującego pod szyldem wydawnictwa
Warbook, spotkałem się już jakiś czas temu przy okazji lektury Tropiciela. Pisarz ten, mający na koncie
kilkanaście powieści, nie zachwycił mnie specjalnie, jednak jego książki szybko
i stosunkowo przyjemnie się czyta, nawet pomimo ich wyraźnie widocznego braku
oryginalności. Dałem więc autorowi kolejną szansę i sięgnąłem po jego najnowszą
powieść, Bractwo nieśmiertelnych,
jako że jest to poniekąd kontynuacja wątków rozgrywających się we wspomnianym
już Tropicielu.
Przybliżając fabułę powieści należy napisać o nadkomisarzu Norbercie
Saji, który zostaje wezwany na miejsce zabójstwa starszego człowieka i dwóch
młodych policjantów. Krakowski policjant szybko ocenia, że morderstwo profesora
archeologii Abramowicza nosi znamiona mordu rytualnego, a śmierć dwóch
policjantów jest wynikiem podjętej przez nich próby zapobieżenia przestępstwu.
Po sprawcach jednak nie pozostał żaden ślad.
Zatrudniona w ABW Oliwia Szczepańska, znana już czytelnikowi z Tropiciela, została przeniesiona z
Warszawy do Krakowa. Sprawa, nad którą pracowała wraz z amerykańskim agentem
Mattem Pulaskim, kosztowała ją przeniesienie ze stolicy.
W hotelu Novotel Centrum odbędzie się spotkanie przedstawicieli Orlenu i
francuskiej grupy Total. Oliwia i jej koledzy mają wstępnie zabezpieczyć teren
spotkania. Sprawy jednak szybko się komplikują, kiedy Oliwia dowiaduje się, że jeden
z gości hotelowych, dwudziestosiedmioletni Meksykanin, zmarł niedawno w swoim
pokoju na atak serca. Zważywszy na jego młody wiek i dobry stan zdrowia ten
zgon wydaje się Oliwii co najmniej dziwny.
Obserwując gości hotelowych w holu, Szczepańska niespodziewanie zauważa swojego
bliskiego znajomego, agenta Matta Pulaskiego, z którym nie miała żadnego
kontaktu od pół roku, a z którym w Warszawie przy poprzedniej sprawie (Tropiciel) łączyły ją bliskie stosunki.
Natychmiast domyśla się, że Matt miał dużo wspólnego z podejrzaną śmiercią
Meksykanina. Od tej pory zaczynają działać razem.
We wstępie wspomniałem o wyraźnym braku oryginalności powieści Wolffa.
Aby podeprzeć tę tezę argumentami wystarczy powiedzieć o ilości filmów i
książek sensacyjnych z wątkiem historycznym czy też archeologicznym w tle,
jakie wszyscy mieliśmy już okazję czytać i oglądać. W tej materii ciężko będzie
każdemu pisarzowi wymyślić cokolwiek nowatorskiego, choć Wolffowi trzeba oddać
honor pod tym względem, że umiejscowił akcję powieści i czarne charaktery w
naszych znanych polskich realiach, a sam
wątek archeologiczny długo pozostaje niewyjaśniony. Pod względem fabularnym
czyta się więc Bractwo nieśmiertelnych
ciekawie, lecz – jak to zwykle bywa w powieściach akcji – niektóre z
zastosowanych przez autora rozwiązań wyglądają dość naiwnie, a inne całkiem
nieprawdopodobnie.
Kolejną rzeczą, którą napisałem we wstępie, jest subiektywne twierdzenie,
iż książki Wolffa czyta się stosunkowo przyjemnie. Stosunkowo, ponieważ styl
tego autora jest łopatologicznie prosty, nie ma w sobie uroku ani subtelności.
Do powieści sensacyjnych, jakie pisze Wolff, pasuje jednak idealnie; każda
kolejna strona mija szybko, żywa akcja wciąga i absorbuje uwagę czytelnika,
wynagradzając swoiste braki językowe. Mnie osobiście przeszkadzało używanie
takich mało precyzyjnych określeń jak „dość wysoki” czy zdania w rodzaju „Przed
nimi długi korytarz i salon na końcu” (a gdzie: znajdował się, rozciągał się,
był długi korytarz?), no ale te
stylistyczne wpadki można chyba złożyć na karb błędów korekty. Podobnie jest z
literówkami, których w powieści z kilkanaście się znajdzie.
Bractwo nieśmiertelnych
ogólnie jest lekką, rozrywkową lekturą i nie ma się co po niej spodziewać
jakichś wielkich literackich wartości. Ot, przeczytać można, dla rozrywki czy
zabicia czasu. Odbiór tej powieści nikomu nie sprawi żadnych kłopotów, za to może
dać nieco przyjemności. Nie trzeba także znać wydarzeń rozgrywających się w Tropicielu, bo choć obie książki łączą
osoby Oliwii i Matta, to jednak ich wydarzenia nie mają ze sobą prawie nic
wspólnego.
piątek, 8 maja 2015
"Cień olbrzyma", Orson Scott Card
Autor: Orson
Scott Card
Tytuł
oryginału: Shadow of the Giant
Seria: Saga Cienia
Gatunek: fantastyka, science fiction
Język oryginału: angielski
Przekład: Piotr Cholewa
Liczba stron: 400
Wymiary: 142 x 202 mm
ISBN: 978-83-7961-207-9
Wydawca: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 3/6
Uniwersum Endera rozrasta się coraz z bardziej z każdym rokiem. Już na
samą Sagę Endera składa się pięć
powieści, do tego dochodzą jeszcze dwie książki stanowiące prequel sagi o
Enderze i – na koniec – cztery kolejne powieści tworzące Sagę Cienia, których głównym bohaterem jest Groszek, przyjaciel
Endera ze Szkoły Bojowej. Nie można się dziwić, że Orson Scott Card tak chętnie
rozwija i kontynuuje wydarzenia znane ze znakomitej Gry Endera, że nie chce pozwolić odejść w zapomnienie bohaterom,
których czytelnicy zdążyli już polubić. I choć wiadomo, że przy tego rodzaju
kontynuacjach powieści autora będą narażone na lepszy bądź gorszy odbiór, to
jednak cieszy fakt, że nadal możemy czytać o losach poszczególnych bohaterów.
Osoby, które nie czytały trzech pierwszych części Sagi Cienia, raczej nie powinny zabierać się za lekturę jej
czwartej odsłony. Wydarzenia opisane w Cieniu
olbrzyma są bezpośrednią kontynuacją tego, co działo się we wcześniejszych
tomach.
Groszek przekazuje swój zmodyfikowany materiał genetyczny synowi jego i
Petry, Andrew Arkanianowi Delphiki. Chłopca będzie czekał przyspieszony rozwój,
będzie się także bardzo różnił od zwykłych ludzi. Jakby tego było mało, Groszek
i Petra dowiadują się, że gen Antona został zaimplantowany dziewięciu kobietom.
Z pomocą pułkownika Graffa starają się odnaleźć wszystkie pozostałe dzieci i je
odzyskać.
Virlomi nagrywa materiał video ukazujący ciała pomordowanych Hindusów.
Wie, że nagranie wzbudzi współczucie i zgrozę w sercach obywateli świata oraz
że dla kalifa Alaia będzie stanowiło osobiste wyzwanie. W ten sposób złoży
odpowiedzialność za mord na jego barkach i Alai będzie zmuszony do wyjścia z
Damaszku i objęcia osobistego dowództwa nad muzułmańskimi wojskami.
W Cieniu olbrzyma czytamy o
dalszych losach Petera Wiggina, Dinka, Han Tzu i innych. Ci dorastający byli uczniowie
Szkoły Bojowej stoją teraz na czele armii różnych państw, prowadząc zmagania
wojenne. Peter jako Hegemon dąży do pokoju na świecie, starając się zjednoczyć
wszystkie kraje i zakończyć rozlew krwi.
Czwarta odsłona Sagi Cienia
jest – w zasadzie – książką pełną polityki na skalę światową. Układy,
manipulacje, ataki, zamachy, walki – to wszystko wypełnia Cień olbrzyma, spychając losy Groszka na nieco dalszy plan. Jeśli
jednak ktoś myśli, że będzie czytał o heroicznych bataliach, to się myli; autor
dość ogólnikowo przedstawia wszystkie starcia, zdecydowanie więcej uwagi
poświęcając rozgrywkom politycznym. Mimo wszystko Cień olbrzyma jest
powieścią ciekawą, niespecjalnie trzymającą w napięciu, ale ciekawą i przyjemną
w odbiorze, a dodatkowo rokującą kolejne części Sagi Cienia.
Jak już wspomniałem na początku recenzji, osoby, które nie znają
poprzednich trzech odsłon Sagi Cienia,
nie mają po co sięgać do czwartego tomu. To znaczy przeczytać go, oczywiście,
można bez znajomości części poprzednich, i choć będzie to całkiem interesująca
lektura, to jednak sporo rzeczy pozostanie w takim przypadku nie do końca
jasnych. Natomiast dla tych, którzy
śledzą przygody Groszka od samego początku, Cień olbrzyma będzie logicznym – i koniecznym – następstwem wydarzeń znanych już wcześniej. Kolejną
częścią zamykającą niektóre z wątków, a jednocześnie rozwijającą inne, napisaną
sprawnie, ale mało dynamiczną, zbyt przegadaną, że się tak wyrażę. Równocześnie
trudno nie zauważyć, że autor otwiera sobie drogę do kontynuacji co ciekawszych
wydarzeń, można więc założyć, że Saga
Cienia będzie się nadal rozrastała.
Na koniec wypada także zaznaczyć, że jest to już kolejne wydanie Cienia olbrzyma, że poprzednie
wydawnictwo Prószyński i S-ka wypuściło na rynek w roku 2007.
Subskrybuj:
Posty (Atom)