Thrillery, w
których gliniarz podąża tropem mordercy, bada miejsca zbrodni i robi masę
innych rzeczy, by powstrzymać zbrodniarza, nigdy nie należały do moich
ulubionych. Są dla mnie już zbyt ograne, a schematy, według których je
napisano, częstokroć bazują na tych samych, niezmiennych od długich lat
wzorcach. Oczywiście czasem zdarzy się taki, który może się spodobać mimo
niezbyt oryginalnej warstwy fabularnej, który podoba nam się ze względu na styl
lub sposób, w jaki został napisany. Jednak jeśli mam ochotę na naprawdę dobry
thriller, taki, przy którego lekturze mocno czuć sprawnie rozłożone napięcie,
sięgam po inny rodzaj thrillera. Rodzaj z najwyższej wśród dreszczowców półki,
lekturę bardziej wysublimowaną i skomplikowaną, perfekcyjnie skonstruowaną i
urzekającą – thriller psychologiczny.
Niektórzy z Was pewnie myślą teraz:
taki wstęp, a chodzi mu o zwykły thriller psychologiczny? Jeśli komuś przeszło
coś takiego przez myśl, to idę o zakład, że nie miał w rękach jeszcze żadnej z
książek Patricka Redmonda, nie czytał Dawki
geniuszu Alana Glynna ani nie słyszał nic o wydanej w 2001 roku Teorii gier Hectora Macdonalda.
Wymienionych thrillerów w żadnym wypadku nie można nazwać „zwykłymi”.
Kiedy spojrzymy na tylną stronę okładki
książki, możemy przeczytać cytaty z The
Times i Publisher Weekly:
„Przerażające
możliwości kontroli umysłu w szarpiącym nerwy thrillerze psychologicznym.”
„Zupełnie
nowa kategoria teorii spisku, szokująca gra i pierwotny strach”
Kiedy już skończymy ją czytać,
przypominamy sobie te dwa cytaty i uświadamiamy sobie, że nie sposób się z nimi
nie zgodzić. Ponieważ faktem jest, że Teoria
gier to nie tylko uniwersalny thriller – to książka, która zapoczątkowała
nowy gatunek dreszczowca – thriller emocjonalny.
Przybliżając początkowy rys fabuły
trzeba napisać, że jej głównym bohaterem jest student biologii z Oksfordu. Ben
Ashurst jest chłopakiem inteligentnym, ale również dość naiwnym, borykającym
się z własnymi problemami i bardzo uczuciowym. Ogólnie rzecz biorąc to postać
pozytywna, dająca się lubić pomimo tego, że czasem zachowuje się bardzo
egoistycznie – tak czy inaczej, czytelnik odnajdzie w Benie część samego
siebie.
Promotorem Bena jest James Fieldhead
– młody, genialny naukowiec, dziecko sukcesu i człowiek o zapewnionej pozycji w
akademickim światku. Eksperymentuje on z detektorem impulsów neuronowych
pochodzących z mózgu, który pozwoli mierzyć poziom reakcji emocjonalnych. O
przydatności takiego urządzenia w medycynie i innych naukach można wiele
spekulować, wystarczy jednak powiedzieć tylko, że opatentowanie go przyniosłoby
Fieldheadowi masę pieniędzy i jeszcze większy prestiż. Aby przetestować
prototypowe urządzenie, Ben decyduje się na trzytygodniowy wyjazd do Watamu w
Kenii. Towarzyszy mu Cara, niezwykle atrakcyjna blondynka poznana na przyjęciu
u przyjaciół chłopaka. Oboje cieszą się na wspólny wyjazd, który traktują
raczej jak wakacje niż udział w eksperymencie, tym bardziej, że już od chwili
poznania rozkwitł między nimi płomienny romans. Gorące plaże i malownicze
widoki jak najbardziej mają sprzyjać emocjom odczuwanym przez Bena i opisywanym
dla profesora.
Jednak wyjazd ten nie musi być
ciągłą przyjemnością, na jaką wygląda z początku. W Kenii trwają zamieszki –
Kenijska Partia Wolności chce uwolnić kraj od wyzyskiwaczy, czyli wszystkich
nie-czarnych ludzi. Jak się można spodziewać, Bena czekają problemy.
Wyżej przedstawiłem tylko ogólnikowy
zarys, a właściwie wstęp do tej mocno skomplikowanej i zaskakującej historii.
Nie chciałbym psuć przyjemności lektury tym z Was, którzy jeszcze po Teorię gier nie sięgnęli. Trzeba jednak
jasno dodać, że w trakcie czytania postrzeganie głównego bohatera (i nasze)
będzie się zmieniało, a to, co wydawało się faktem oczywistym, nagle przestanie
nim być. Zwrotów akcji nie będzie brakowało, będziemy mogli także doskonale
wczuć się w sytuację Bena, gdyż autor wybrał najlepsze rozwiązanie z możliwych
do napisania tej książki – użył narracji pierwszoosobowej. Postaci sportretowane zostały nad wyraz
dobrze, każda z nich jest odmienna i charakterystyczna, każda żyje własnym
życiem i ma odmienne od towarzyszy zapatrywania, dąży do czego innego i
zachowuje się inaczej. Cara wydaje się być tym typem dziewczyny, który korzysta
z każdej chwili życia, cieszy się nią, jest żywiołowa i impulsywna, lecz bez
wątpienia także – bardzo inteligentna. Ben to młodzieniec dający się wodzić za
nos, ulegający emocjom i przez to doskonale nadający się do eksperymentu
Fieldheada. Profesor zaś jest idealnym przykładem bardzo błyskotliwego
naukowca, który potrafi olśnić swoją erudycją i żywą inteligencją.
Mogłoby się wydawać, że gry możemy
podzielić na dwa rodzaje: takie, w których jest zwycięzca i przegrany, oraz
takie, które odbywają się na zasadzie współpracy między ich uczestnikami – w
drugim wypadku korzyść z wygranej może być mniejsza niż z długoterminowej
współpracy. Jeśli więc chcecie czuć się
zaskakiwani i sprawdzić, do jakiego rodzaju gry zaprosił Fieldhead głównego
bohatera, do czego doprowadzi go udział w eksperymencie i jakie uczucia
towarzyszą mu przez cały ten czas, odsyłam Was do Teorii gier.
Uważacie, że Jeffery Deaver, autor,
którego książki charakteryzują się licznymi zwrotami akcji, potrafi zwodzić
czytelnika? Ha! On i wielu innych twórców kryminałów i thrillerów mogliby się
bardzo wiele nauczyć w tej kwestii od
Hectora Macdonalda, brytyjskiego
pisarza, którego wyżej recenzowany debiut został przetłumaczony na dwadzieścia
języków i sam w sobie stanowi perfekcyjny przykład thrillera psychologicznego.
Bardzo lubię thrillery psychologiczne. Moim ulubionym autorem tego gatunku jest John Katzenbach. Tej książki nie znam i nigdy o niej nie słyszałam. Poszukam.
OdpowiedzUsuńNo fakt, "Analityk" był niezły ;-)
UsuńMnie się najbardziej podobał "Profesor":)
UsuńA ja jeszcze tego nie czytałem. Ale przyjdzie czas ;-)
UsuńTak bezczelne stwierdzenie, że DEAVER mógłby się uczyć od tego gościa, sprawia, że mam ochotę sprawdzić, czy się nie mylisz :) No bo jak można?! Tym bardziej, że kto jak kto, ale Ty masz najlepiej wyposażoną deaverową biblioteczkę i wręcz powinieneś być fanem nr 1. Ale okej, challenge accepted, spróbuję.
OdpowiedzUsuńHahahaha, wierz mi, że Macdonald (ale nie ten od hamburgerów i starych frytek ) może Ci zabić niezłego ćwieka ;-) I to wcale nie Jakuba :D Sprawdź, naprawdę warto. Fajnie w ogóle, że zajrzałaś. ja u Ciebie się nie udzielam, bo do dzisiaj nie znalazłem w sobie dość sił, żeby kolejne, milionowe konto założyć na tym Twoim disquise or something ;-) Ale czytam recenzje, tyle że z ukrycia, mimochodem, zza węgła ;-)
UsuńMiło :) A disqus to zdaje się przyszłość komentarzy na blogach, coraz więcej osób to ma i to jest naprawdę bardzo wygodne :)
Usuń