piątek, 23 maja 2014

"To nie jest kraj dla starych ludzi", Cormac McCarthy


Choć nazwisko McCarthy słyszy się i widzi dość często, choć recenzje książek tego pisarza przewijają się na blogach, to sam miałem okazję zapoznać się z jego twórczością literacką dopiero niedawno. Celowo napisałem „literacką”, bo już kilka lat wcześniej widziałem adaptację filmową powieści, której tytuł widnieje w nagłówku tej recenzji. Podjęli się jej bracia Coen i osiągnęli wprost rewelacyjny, naprawdę przejmujący  rezultat. Teraz, kiedy lektura książki McCarthy’ego jest już za mną, śmiało mogę powiedzieć, iż obraz filmowy jest bardzo dokładnym odzwierciedleniem jego literackiego pierwowzoru. Dodatkowo rola Tommy Lee Jonesa przydaje niezwykłej autentyczności szeryfowi Bellowi – jednej z najważniejszych postaci powieści – i trzeba przyznać, że naprawdę trudno wyobrazić sobie lepszego aktora niż Jones właśnie do odegrania roli przechodzącego na emeryturę szeryfa.

Llewelyn Moss ma tego pecha, że – jak to czasem w życiu bywa – znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Podczas polowania natrafia na ciała martwych i umierających handlarzy narkotyków, a potem tropi jednego z nich, tego, któremu udało się odejść z miejsca rzezi z torbą pełną pieniędzy. Znajduje go nieżywego, więc zabiera torbę i zanosi łup do domu. Nie potrafiąc jednak zapomnieć prośby o wodę umierającego Meksykanina, wyrusza nocą z powrotem na miejsce strzelaniny. Z góry wie, że będzie tego czynu żałował, zdaje sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie powinien w ten sposób postępować. Rozumie, jak ogromne wiąże się z tym ryzyko, jednak nie może zwalczyć chęci spełnienia prośby umierającego człowieka.

Szybko okazuje się, że jego złe przeczucia okazały się w stu procentach trafne. Ten dobry uczynek, jaki chciał spełnić dla uspokojenia wyrzutów sumienia, ściąga na niego śmiertelne kłopoty. Co prawda udaje mu się zbiec grupie uzbrojonych przeciwników, jednak czeka go starcie z kimś o wiele od nich gorszym: seryjnym, najemnym mordercą, Antonem Chigurhem. Ten przeciętnie wyglądający mężczyzna średniego wzrostu jest człowiekiem zupełnie pozbawionym uczuć, a przy tym niezwykle inteligentnym i posiadającym swoje własne, niezłomne zasady. Jego upór i zaciekłość sprawią, że Moss będzie musiał opuścić swoją młodą żonę i rozpocząć niezwykle niebezpieczny pojedynek, z którego tylko jeden z nich wyjdzie żywy.

Za tą dwójką, znajdując się daleko w tyle, podąża szeryf  Bell. Mężczyzna wie, że na samym końcu swojej zawodowej drogi zetknął się z czymś, co może go przerosnąć. Podąża jednak za śladami, a w trakcie rozmyśla o przeszłości oraz o świecie, w jakim przyszło mu żyć. Uświadamia sobie, że nie nadąża za zmianami, że wielu rzeczy nie potrafi zrozumieć. Nie poddaje się jednak.

To nie jest kraj dla starych ludzi jest książką przede wszystkim dojrzałą i również do takiego czytelnika skierowaną. Jej sensacyjna fabuła nie jest skomplikowana, wręcz przeciwnie, jednak to nie o wartką akcję w powieści chodzi. Autor mówi nam o zmianach, jakie zachodzą na świecie, o pełnej goryczy bezsilności człowieka wobec spotykających go przeciwności. Używając opisowego, bardzo treściwego i raczej skromnego języka, stosuje liczne metafory, opowiada o walce dobra ze złem, o bezradności ludzkiej wobec losu i innego człowieka. Uświadamia nam, jak bardzo wszyscy jesteśmy nietrwali, jak niewiele trzeba, by życie nagle uleciało z ciała, oraz pokazuje, że z niektórych sytuacji po prostu nie ma już odwrotu. Stawia nas przed czymś, co jest niepowstrzymane niczym tornado, niezłomne jak skała i dążące do osiągnięcia celu bez względu na jakąkolwiek cenę. Cynicznie mówiąc o tym, do czego mogą nas doprowadzić nasze decyzje, odziera prawdę z szat, ukazując ją bez litości zupełnie nagą. Rzuca nam prosto w twarz świadomość ulotności naszego życia, a przy tym nie omieszka zaznaczyć, iż każdy wybór ma swoją cenę, że za wszystko trzeba płacić. Wcześniej lub później.

Polecam tym, którzy nie boją się spojrzeć prawdzie w oczy, zdać sobie sprawę z własnej bezsilności wobec świata i uświadomić sobie, jak bardzo nasze wybory mogą okazać się ostateczne. Zdecydowanie polecam.


            

niedziela, 18 maja 2014

"Antykwariusz", Aleksander Buszkow



            Starocie mają swój urok, prawda? Książki o pożółkłych stronicach, unikatowe dzieła rzemieślniczego kunsztu minionych dziesięcioleci, ozdobne przedmioty użytku codziennego, biżuteria. Dla filatelistów: znaczki starej daty, dla bibliofilów: białe kruki, dla audiofilów:  płyty winylowe. Wśród zabytków każdy znajdzie coś, do czego zapała miłością, pragnieniem posiadania, a wiadomo, że czym ta rzecz jest rzadsza, tym cenniejsza. Niektórzy mogą dbać o te przedmioty, przechowywać je latami, by w efekcie sprzedać ze znacznym zyskiem. Inni będą odczuwać ogromną satysfakcję z samego tylko faktu posiadania niespotykanej powszechnie rzeczy, a w ich głowie nie zrodzi się nigdy myśl o spieniężeniu zabytku.

            Bohater powieści Buszkowa, Wasilij Jakowlewicz Smolin, należy do tej kategorii antykwariuszy, którzy – choć poza swoją pracą nie widzą niczego innego – gromadzi rzadkie przedmioty po to, by na nich zarabiać. Nie przywiązuje się, odczuwa co najwyżej satysfakcję ze zdobycia antyku, którego piękno jako profesjonalista potrafi docenić.

            Bo profesjonalistą jest bez żadnych wątpliwości. Sześćdziesięcioczteroletni, prowadzi swój mały sklepik ze starociami, w którym niejedno już widział i niejedno przeżył. Kontaktuje się z antykwarycznym światkiem, wie doskonale, kto wykonuje doskonałe podróbki, zdaje sobie sprawę z tego, za jakie przedmioty warto ryzykować, a za jakie nie. Życie ma niełatwe, bo ze względu na specyfikę zawodu i dużą konkurencję musi balansować na granicy prawa, wykazywać się większym niż inni sprytem i podejmować kroki, których konsekwencje w świetle prawa mogą okazać się nieprzyjemne.

            I tak też postępuje, wiedząc, że jeśli nie on zgarnie daną kolekcji dzieł, szybko zrobi to ktoś inny. Odwiedza osiemdziesięcioczteroletniego Nikifora Czepurnowa w szpitalu, wychudzonego i bardzo słabego. Starzec zdaje sobie sprawę, że Smolin jest przebiegłym wilkiem, ale nie chce, by zgromadzona przez niego kolekcja została roztrwoniona za bezcen. Właśnie dlatego to Smolin ma być jego spadkobiercą, choć Nikifor uważa go za pasożyta.

            Zanim antykwariusz opuszcza szpital, starzec umiera. Warunki słownej umowy między nimi dotyczą tego, że Smolin ma spieniężyć kolekcje dzieł, a część pieniędzy przeznaczyć na mieszkanie, samochód i drobne wydatki dla wnuczki Nikifora, Daszeńki. Młoda panna jednak zamierza wziąć sprawy w swoje ręce, uważając, iż to jej należy się cała kolekcja dziadka. Wraz z kilkoma młodymi studentami próbuje zabrać antyki z mieszkania starca, jednak antykwariusz jest szybszy. Zabrawszy kolekcję Nikifora, Smolina intryguje coś jeszcze: chce odszukać tajemniczą „Pancerkę”, o której starzec zagadkowo mówił tuż przed śmiercią.

            Powieść  Buszkowa jest kryminałem dość ciekawym ze względu na specyfikę fabuły. Świat antykwariuszy przedstawiono w niej rzetelnie i ciekawie, relacje między „ludźmi z branży” także, natomiast jeśli chodzi o rozwiązania akcji w powieści, całość ma się nieco gorzej. Owszem, dzieje się w niej całkiem sporo, jednak idąc tropem tajemniczej „Pancerki” Smolin za bardzo skupia się na innych, pomniejszych interesach, odwiedzając tego czy tamtego posiadacza jakichś cennych przedmiotów, przyjmując w swoim sklepie właścicieli nie zawsze prawdziwych antyków, zbyt często siedząc i gadając, zamiast działać. W efekcie akcja książki wlecze się i snuje jak papierosowy dym pod sufitem.

            Przed lekturą Antykwariusza sądziłem, że będzie to powieść pełna przygód, w której autor znacznie bardziej eksploruje główny wątek. I tego właśnie mi w niej brakowało: żywej akcji rozgrywającej się w jednej, głównej linii. Zamiast tego Buszkow zafundował czytelnikowi dobrze oddany, ale raczej nudnawy obraz Mateczki Rosji, łącznie z jej biednymi, chodzącymi boso posiadaczami patynowych popielniczek i orderów, łącznie ze strachem przed organami ścigania i niespodziewanymi kontrolami w sklepiku. Ostatecznie podczas lektury ma się wrażenie, że rzecz dzieje się jakieś trzydzieści lat wstecz, choć bohaterowie jeżdżą mitsubishi i toyotami.

            Mimo to Antykwariusz stanowi dość ciekawą powieść, której w zasadzie ciężko jest postawić poważne zarzuty. Jest wstępem do obszerniejszej całości, ciekawą, lecz jednocześnie specyficzną książką, posiadającą swój własny, charakterystyczny urok. Jak najbardziej można polecić ją tym z Was, którzy szukają odmiennej nieco od rynkowych standardów lektury, w której sporo miejsca poświęcono kreśleniu postaci, realizmowi i stonowanemu biegowi wydarzeń.
           

             

niedziela, 4 maja 2014

"Zwiastun burzy", Dawid Weber


                Na cykl Honor Harrington Dawida Webera składa się już kilkanaście tomów. Ta znana i ceniona seria militarnej science fiction zdobyła sobie rzesze fanów. Po poprzednim, dwunastym tomie Za wszelką cenę, Weber serwuje nam kolejny rozdział swojej space opery, tym razem zatytułowany Zwiastun burzy.

                Imperium Manticore, od wieków toczące wojnę z Ludową Republiką Haven, staje w obliczu nowego zagrożenia. Nieuchwytny, skrywający się za potężną i bogatą Ligą Solarną wróg posługuje się podstępem i korzysta z tajemniczej nanotechnologii. Admirał Honor Harrington musi powrócić w roli Salamandry i podjąć walkę z przeciwnikiem bardziej niebezpiecznym niż dotychczasowi wrogowie.

                Kapitan Hiram Iwanow z Royal Manticore Navy nadaje przekaz do kontradmirała Pyuna, dowodzącego dywizjonem krążowników liniowych Marynarki Ligi Solarnej. Jeśli Pyun i jego statki będą kontynuować lot i zbliżą się na mniej niż 30 milionów kilometrów, podejmie odpowiednie działania. Pomimo udzielonego ostrzeżenia kontradmirał nie zamierza jednak zmienić wytyczonej trajektorii lotu. Gdy statki Ligi solarnej zbliżają się coraz bardziej, kapitan Iwanow wypuszcza 240 pocisków w ich stronę…

                Jak to w przypadku militarnej science fiction bywa, także w najnowszej powieści Webera natykamy się na całą plejadę postaci. Są to między innymi komandorzy, komodorzy, kapitanowie i admirałowie. Już od pierwszych stron autor wciąga nas w wir wojskowych rang, rozkazów, sporów i gróźb. Zanim dotrzemy do pięćdziesiątej strony powieści poznamy tych person już tyle, że wystarczyłoby ich bez wątpienia na całą książkę. A to, naturalnie, jeszcze nie wszystkie, bo Zwiastun burzy ma także drugie tło, polityczne. Konflikt między Manticore a Ligą Solarną, do którego Zwiastun burzy jest w zasadzie wstępem, nabiera rumieńców, wprawiając w ruch polityczną machinę.

                Akcja powieści mimo wszystko nie rozgrywa się tak żywo, jakby to mogło wydawać się na pierwszy rzut oka. Autor każdy kolejny epizod potrafi rozciągnąć do tego stopnia, że szybko, a nawet bardzo szybko da się odczuć znużenie książką. Militarne aspekty kolejnych sytuacji i bardzo formalny język postaci czynią jej lekturę dość męczącą, jeśli nie jest się fanem militarnego science fiction. Ja nie jestem, więc najnowsze dzieło Dawida Webera nie okazało się dla mnie przyjemną lekturą. Książki takie jak ta skierowane są do wąskiego grona docelowych odbiorców, do ludzi zainteresowanych wojskowością na kosmiczną skalę, i nie ma co się oszukiwać: przeciętny czytelnik nie znajdzie tutaj wciągającej, płynącej wartko akcji. Zamiast tego otrzyma mnogość postaci mówiących niemal bez wyjątków tym samym językiem, charakterów mało oryginalnych i – jak się wydaje – często wymuszonych przez fabułę książki. Fani cyklu dostaną oczywiście admirał Honor Harrington, która jednak pojawia się dopiero w mniej więcej jednej trzeciej powieści.

                Jak to już jasno wynika z moich powyższych słów, Zwiastun burzy jest adresowany do fanów serii. Jeśli nim nie jesteś, podaruj sobie lekturę tej książki. Jeśli zaś zaczytywałeś się poprzednimi częściami cyklu, dostaniesz dokładnie to, czego po Zwiastunie burzy mogłeś się spodziewać.