wtorek, 26 maja 2015

"Nóż w lodzie", Kevin Hearne



Autor: Kevin Hearne
Tytuł oryginału: Shattered
Seria: Kroniki Żelaznego Druida
Gatunek: fantasy, fantastyka
Język oryginału: angielski
Przekład: Maria Smulewska
Liczba stron: 456
Wymiary: 132 x 202 mm
ISBN: 978-83-7818-673-1
Wydawca: Rebis
Oprawa: broszurowa klejona
Miejsce wydania: Poznań
Ocena: 1/6

Wszyscy dobrze wiemy, jak to zwykle bywa z seriami, prawda? Składają się na nie części lepsze lub gorsze; te, za którymi przepadamy, i te, o których myślimy, że w ogóle nie powinny powstać. Jednakże – czy chodzi o serie filmowe, czy książkowe – da się zauważyć w nich pewną stałą, zależność powtarzającą się, a polegającą na prostym i przyziemnym zjawisku, jakim jest zmęczenie materiału. Aż nazbyt często dzieje się tak, że twórcom brakuje już pomysłów na tyle oryginalnych, by kolejne części serii mogły dorównać swym pierwowzorom. I wtedy cykl książek, niestety, traci na całościowym wydźwięku, a jego początkowo wysokie noty spadają na łeb, na szyję.

Wcześniejsze tomy Kronik Żelaznego Druida zbierały zdecydowanie lepsze oceny wśród czytelników niż najnowsza, siódma już odsłona traktująca o przygodach Atticusa O’Sullivana.  Tym razem Żelaznemu Druidowi będzie towarzyszyła nie tylko jego miłość, druidka Granuaile (tak tak, język można sobie połamać na tych imionach i nazwach własnych wymyślanych przez Kevina Hearna), jej dwa niezbyt mądre pieski, Oberon i Orlaith, ale także niezwykle irytujący typ, czyli będący idealnym przykładem przerostu formy nad treścią archdruid, nauczyciel Atticusa sprzed tysięcy lat, Eoghan Ó Cinnêide (uff), którego imię Żelazny Druid – ku uciesze wszystkich zainteresowanych – zmienia na Owen Kennedy.

No więc idzie to tak: Atticus wyciąga po dwóch tysiącach lat Owena z Wyspy Czasu i przenosi się wraz z nim do Irlandii, obawiając się jednocześnie, jak stary druid zareaguje na współczesny świat i czy w ogóle się w nim odnajdzie. Odwiedzają więc razem bary, fryzjera i tak dalej, a Owen patrzy na wszystko szeroko otwartymi oczyma. W międzyczasie, tak dla urozmaicenia, wdają się w dwie niezbyt groźne walki, z których wychodzą naturalnie bez szwanku, i rozmawiają o tym i owym. Słowem, wieje nudą.
Do Granuaile dzwoni hinduska wiedźma Leksha Kulasekaran, która dziesięć lat wcześniej zamieszkiwała ciało dziewczyny. Informuje druidkę, że znajduje się w Indiach i że prawdziwy ojciec Granuaile, archeolog Donald MacTiernan, prowadząc wykopaliska otworzył stare, gliniane naczynie, w którym uwięziono ducha. Straszna istota zwana „rakszojudź” natychmiast opętała archeologa, a co za tym idzie, przebywający w ciele MacTiernana duch zabija innych ludzi i szerzy śmiertelne choroby.

Granuaile, przeniósłszy się do Tańdźawaru w Indiach, udaje się prosto do Lekshy. Zdaje sobie sprawę z grożącego jej ojcu niebezpieczeństwa i nie zamierza pozostawić go w mocy ducha. Sprawa wydaje się tym bardziej poważna, że Rakszasy są zmiennokształtnymi i potrafią przemieniać się w różne organizmy, w tym także trujące opary. Opętany ojciec dziewczyny wzywa je i nakazuje im wywoływać w ludziach szybko postępującą chorobę, na którą – jak informuje Granuaile Leksha – zapadło już setki osób, a w ciągu następnych dni umrą kolejni ludzie.  Choroba całkowicie dezorientuje hinduskich lekarzy, medycyna nie jest w stanie znaleźć jakiegokolwiek skutecznego antidotum. Wydarzenia nabierają pędu.

Wydarzenia nabierają pędu, owszem, ale ciągle jeszcze niewystarczającego. Dawno już nie wynudziłem się tak bardzo podczas lektury jak w trakcie czytania Noża w lodzie. Jest to książka zdecydowanie za bardzo przegadana, a często serwowane przez autora humorystyczne wtręty są mało śmieszne, jeśli w ogóle za takowe mogą uchodzić. Coś się tam niby dzieje, gdzieś tam bohaterowie gonią (a raczej bez trudu po prostu przenoszą się), ale wszystkim opisywanym wydarzeniom brakuje dynamizmu, nie wspominając już o jakimkolwiek realizmie. Dlatego też czytelnik czuje się znudzony, i to mocno. Nawet pomimo stopniowo zacieśniającej się fabuły nie da się odczuć jakiegokolwiek napięcia.


Nóż w lodzie okazuje się być powieścią mało udaną, eufemistycznie do rzeczy podchodząc. Takim właśnie tomem serii, o jakich pisałem we wstępie: częścią pozbawioną polotu, dynamiki, dobrej, przemyślanej pod każdym względem fabuły. Szczerze mówiąc, to nie polecam. Co najwyżej fanom serii, chcącym przeczytać i skompletować ją w całości.

czwartek, 21 maja 2015

"Rok 1356", Bernard Cornwell


Autor: Bernard Cornwell
Tytuł oryginału: 1356
Seria:
Gatunek: historyczna, przygodowa
Język oryginału: angielski
Przekład: Michał Kompanowski
Liczba stron: 480
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 978-83-11-13549-9
Wydawca: Bellona
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 6/6

Z powieściami Bernarda Conrwella znam się nie od dzisiaj. Ten brytyjski autor bestsellerów bez wątpienia posiada dar snucia intrygujących opowieści, bez znaczenia na fakt, w jakich ramach czasowych rozgrywa się fabuła jego książek. Niedawno miałem przyjemność czytać jego Lorda morskiego, powieść na wskroś współczesną, ale przyznam, że bardziej znam jego literackie dokonania od strony tematyki historycznej.

W powieści Rok 1356 Bernard Cornwell przenosi czytelnika do czasów mrocznego średniowiecza, czasów pełnych zabobonów, strachu i krwawych walk. Rozpoczynając powieść czytamy o hrabim Mouthomet, zamieszkującym wieżę w Carcassonne, który – w obawie przed grabiącymi miasto Anglikami – prosi zaufanego przyjaciela, brata Ferdynarda z zakonu Dominikanów, by zabrał z miejsca jego dotychczasowego ukrycia la Malice, ostrze będące świętą relikwią. Brat Ferdynand jest już starym człowiekiem, lecz zdrowie i siły dopisują mu nadal. Jest także byłym żołnierzem, zdolnym w sztuce walki. Dzięki tym właśnie umiejętnościom udaje mu się wymknąć grasującym po terenach Carcassonne Anglikom. Relikwia, którą niesie, jest tym bardziej ważna i cenna, gdyż może zaważyć na losach chrześcijańskiej wiary.

Cztery dni po złupieniu Carcassonne do wieży hrabiego przybywa szesnastu jeźdźców – piętnastu z nich nosi zbroje, a ostatni jest księdzem. Na jego ramieniu spoczywa jastrząb. Duchowny udaje się do łoża umierającego hrabiego i próbuje wymusić od niego informację na temat miejsca pobytu la Malice. Hrabia jednak, pomimo tortur, nie wyjawia tajemnicy i ginie z rozkazu księdza.

Tomasz Hookton, nazywany le Bâtardem, jest dowódcą Hallequinów – kochanków diabła, sporego oddziału najemników różnych narodowości. W trakcie prowadzonego przez niego oblężenia przybywa do niego młody duchowny, brat Michał. Przynosi mu wieści od jego pana, który nakazuje Tomaszowi odnaleźć la Malice. Posłuszny rozkazowi Tomasz udaje się do Avignion, gdzie prowadzi go ostatni ślad relikwii. Szybko przekonuje się, że właśnie rozpoczął niezwykle niebezpieczną grę z najpotężniejszymi przedstawicielami kościoła chrześcijańskiego, i rozumie, że nie będzie łatwo odnaleźć la Malice, zachować relikwię i pozostać przy życiu.

W Roku 1356 Cornwell odmalowuje przed czytelnikiem rozrywaną walkami Francję, dając niezwykle przekonujący, bardzo intrygujący obraz mroków czternastego wieku. Już od samego początku książki fabuła wciąga czytelnika, a szczegółowych opisów starć i przygód nie brakuje. Autor często oddaje także brutalność ludzi żyjących w średniowieczu, ich brak zahamowań, robiący niemałe wrażenie na współczesnym czytelniku. Akcja prze do przodu nieustannie, wątki w powieści przeplatają się wzajemnie i zazębiają, sprawiając, że trudno się od książki oderwać. Bernard Cornwell sprawdza się doskonale jako autor przygodowej powieści historycznej i choć wiedziałem to już od długich lat, to jego książki nadal robią na mnie naprawdę duże wrażenie. Autentyczność opisów, bohaterowie z krwi i kości, tło historyczne, a przede wszystkim żywa, rwąca do przodu przygoda – to wszystko decyduje o tym, że Rok 1356 jest książką naprawdę udaną. Jeśli dodać do tego także styl Cornwella, wzbogacony o słownictwo bardzo pasujące do przedstawianej epoki, to otrzymamy w efekcie powieść nie tylko ambitną w dużym stopniu, ale także rozrywkową, przyjemną w lekturze i bardzo zadowalającą.

Myślę, że Rok 1356 może spodobać się każdemu z czytelników, choć oczywiste jest, że najlepiej będzie polecić ją zwolennikom powieści przygodowej i historycznej. Ktoś mógłby powiedzieć, że książka ta nie jest zbyt oryginalna i być może w dużym stopniu miałby rację, ale praca w nią włożona i samo wykonanie z pewnością zasługują na uznanie. 

niedziela, 17 maja 2015

"Piąte przykazanie", Eric Frattini


Autor: Eric Frattini
Tytuł oryginału: El qinto mandamiento
Seria:
Gatunek: sensacja
Język oryginału: hiszpański
Przekład: Barbara Sławomirska
Liczba stron: 398
Wymiary: 145 x 205 mm
ISBN: 978-83-11-13282-5
Wydawca: Bellona
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 5/6

Historia i sensacja, intrygi spiskowe i morderstwa, Watykan i uniwersytety, nauka i religia… Wszystkie te elementy dość często są wykorzystywane we wspólnym zestawieniu przez różnych autorów, jak chociażby przez Dana Browna, autora licznych bestsellerów opowiadających o przygodach profesora Langdona. Patrząc wstecz można by uznać, że kiedy pisarz połączy je ze sobą i na ich fundamentach zbuduje powieść, taka książka niemal na pewno znajdzie się na światowej liście bestsellerów właśnie. Może jest to znak naszych czasów, że takie, a nie inne połączenie części składowych książki decyduje o jej popularności. A może jest to zasługą odwiecznego sporu religii i nauki, ich odmiennych, nie współgrających ze sobą paradygmatów. Oczywiście nie wszystkie powieści łączące w sobie wymienione wyżej elementy stają się światowymi bestsellerami, ale nie ulega wątpliwości, że było tak z powieściami Browna. Podobnie ma się sytuacja z Piątym przykazaniem, o czym informuje czytelnika już sama okładka książki.

W prologu autor przenosi nas do Sienny we Włoszech, do roku 1630. Bracia Matteo i Marcello Argenti są autorami jednego z najlepszych XVII – wiecznych traktatów na temat kryptografii. Obaj pracują nad tajemniczym zakodowanym rękopisem i udaje im się odszyfrować jego zawartość oraz dokonać tym samym ważnych odkryć. Kardynał François Lienart, doradca papieży Grzegorza XV i Urbana VIII, jest przerażony odkrytymi tajemnicami i niezwłocznie wysyła do braci zabójcę z Circulus Octagonus – Kręgu Ośmiu, w imieniu Boga uciszając dwóch uczonych, których wiedza na temat tajemniczego manuskryptu była zbyt niebezpieczna.

Trzy i pół wieku później, New Heaven, Connecticut. Aaron Avner, Żyd, który przeżył Holokaust, jest znawcą średniowiecznych kodeksów. Pracuje jako dyrektor jednego z największych skarbców Uniwersytetu Yale: Biblioteki Rzadkich Książek i Rękopisów Beinecke. Profesor Avner prowadzi badania nad „Manuskryptem Wojnicza”, zaszyfrowanym XV – wiecznym tekstem. Kiedy spotyka się z dziennikarzem gazety Boston Globe, Jackiem Brownem, ten ujawnia mu szokującą historię mającą związek z „Manuskryptem Wojnicza”. Dziennikarz mówi profesorowi o długiej liście zabitych na przestrzeni lat, którzy również pracowali na manuskryptem, a przy ich zwłokach zawsze znajdowano tajemniczy ośmiokąt…

Piąte przykazanie zdecydowanie jest książką dla tych czytelników, którzy lubią czytać o badaniach nad przeszłością, tajemnicach i ich odkrywcach. Jest także sprawnie napisaną powieścią sensacyjną o intrygującej fabule, która szybko pochłania uwagę czytelnika, i atmosferze gęstniejącej z każdą kolejną stroną. Autor sięga w daleką przeszłość, opisując ludzi żyjących przed wiekami i wydarzenia, jakie przypadały im w udziale, a wszystkich łączy jedno: tajemniczy manuskrypt. Fabuła powieści przebiega więc dwutorowo: w dalekiej przeszłości oraz współcześnie.

Na pewno nasunęły się Wam już skojarzenia z książkami Dana Browna. I owszem, skojarzenia te są poniekąd słuszne, z tą tylko różnicą, że Eric Frattini nie kładzie aż takiego nacisku na żywą akcję w powieści, jak robi to Dan Brown. Jego bohaterowie także są znacznie lepiej przemyślani, autentyczniejsi; nie łączą w sobie niezmordowanego Jamesa Bonda, inteligentnego, wnikliwego profesora i przystojniaka, do którego wzdychają kobiety, jak ma to miejsce w przypadku Roberta Landgona. Tutaj dostajemy Aarona Avnera, starego Żyda, który swoje życie poświęcił pracy nad kodeksami, bohatera rozsądnego i ostrożnego, lecz także niezmordowanie dążącego do celu, podobnie jak Jack Brown. Poza nimi otrzymujemy również wiele innych mniej lub bardziej czarno-białych charakterów.

Tym, co rzuca się w oczy przy lekturze Piątego przykazania, jest bardzo skrupulatnie opisywana przeszłość, wydarzenia z minionych wieków mających związek z „Manuskryptem Wojnicza”. Przenosząc się z czasów współczesnych o kilkaset lat wstecz nie tracimy wrażenia autentyczności opisywanych wydarzeń, widzimy ich logiczną zależność, z fascynacją pochłaniając kolejne stronice opowiadające o wysoko postawionych w hierarchii kościelnej ludziach, o ich kontrowersyjnych decyzjach i granicach, jakich nie obawiali się przekraczać. A wszystko to w imię Kościoła.

Jak więc bez wątpienia wynika z powyższego, Piąte przykazanie jest powieścią bardzo udaną, mogącą dostarczyć satysfakcjonującej rozrywki na kilka długich godzin. Nie zabraknie w niej niczego, czego oczekiwałby po książce czytelnik rozmiłowany w literaturze sensacyjnej z doskonale poprowadzonymi wątkami historycznymi w tle.

czwartek, 14 maja 2015

"Bractwo nieśmiertelnych", Vladimir Volff


Autor: Vladimir Wolff
Tytuł oryginału: Bractwo nieśmiertelnych
Seria:
Gatunek: sensacja, kryminał
Język oryginału: polski
Przekład:
Liczba stron: 336
Wymiary: 144 x 207 mm
ISBN: 978-83-64523-31-1
Wydawca: Warbook
Oprawa: miękka uszlachetniona
Miejsce wydania: Ustroń
Ocena: 3/6

Z prozą Vladimira Wolffa, autora publikującego pod szyldem wydawnictwa Warbook, spotkałem się już jakiś czas temu przy okazji lektury Tropiciela. Pisarz ten, mający na koncie kilkanaście powieści, nie zachwycił mnie specjalnie, jednak jego książki szybko i stosunkowo przyjemnie się czyta, nawet pomimo ich wyraźnie widocznego braku oryginalności. Dałem więc autorowi kolejną szansę i sięgnąłem po jego najnowszą powieść, Bractwo nieśmiertelnych, jako że jest to poniekąd kontynuacja wątków rozgrywających się we wspomnianym już Tropicielu.

Przybliżając fabułę powieści należy napisać o nadkomisarzu Norbercie Saji, który zostaje wezwany na miejsce zabójstwa starszego człowieka i dwóch młodych policjantów. Krakowski policjant szybko ocenia, że morderstwo profesora archeologii Abramowicza nosi znamiona mordu rytualnego, a śmierć dwóch policjantów jest wynikiem podjętej przez nich próby zapobieżenia przestępstwu. Po sprawcach jednak nie pozostał żaden ślad.

Zatrudniona w ABW Oliwia Szczepańska, znana już czytelnikowi z Tropiciela, została przeniesiona z Warszawy do Krakowa. Sprawa, nad którą pracowała wraz z amerykańskim agentem Mattem Pulaskim, kosztowała ją przeniesienie ze stolicy.

W hotelu Novotel Centrum odbędzie się spotkanie przedstawicieli Orlenu i francuskiej grupy Total. Oliwia i jej koledzy mają wstępnie zabezpieczyć teren spotkania. Sprawy jednak szybko się komplikują, kiedy Oliwia dowiaduje się, że jeden z gości hotelowych, dwudziestosiedmioletni Meksykanin, zmarł niedawno w swoim pokoju na atak serca. Zważywszy na jego młody wiek i dobry stan zdrowia ten zgon wydaje się Oliwii co najmniej dziwny.

Obserwując gości hotelowych w holu, Szczepańska niespodziewanie zauważa swojego bliskiego znajomego, agenta Matta Pulaskiego, z którym nie miała żadnego kontaktu od pół roku, a z którym w Warszawie przy poprzedniej sprawie (Tropiciel) łączyły ją bliskie stosunki. Natychmiast domyśla się, że Matt miał dużo wspólnego z podejrzaną śmiercią Meksykanina. Od tej pory zaczynają działać razem.

We wstępie wspomniałem o wyraźnym braku oryginalności powieści Wolffa. Aby podeprzeć tę tezę argumentami wystarczy powiedzieć o ilości filmów i książek sensacyjnych z wątkiem historycznym czy też archeologicznym w tle, jakie wszyscy mieliśmy już okazję czytać i oglądać. W tej materii ciężko będzie każdemu pisarzowi wymyślić cokolwiek nowatorskiego, choć Wolffowi trzeba oddać honor pod tym względem, że umiejscowił akcję powieści i czarne charaktery w naszych znanych polskich realiach,  a sam wątek archeologiczny długo pozostaje niewyjaśniony. Pod względem fabularnym czyta się więc Bractwo nieśmiertelnych ciekawie, lecz – jak to zwykle bywa w powieściach akcji – niektóre z zastosowanych przez autora rozwiązań wyglądają dość naiwnie, a inne całkiem nieprawdopodobnie.

Kolejną rzeczą, którą napisałem we wstępie, jest subiektywne twierdzenie, iż książki Wolffa czyta się stosunkowo przyjemnie. Stosunkowo, ponieważ styl tego autora jest łopatologicznie prosty, nie ma w sobie uroku ani subtelności. Do powieści sensacyjnych, jakie pisze Wolff, pasuje jednak idealnie; każda kolejna strona mija szybko, żywa akcja wciąga i absorbuje uwagę czytelnika, wynagradzając swoiste braki językowe. Mnie osobiście przeszkadzało używanie takich mało precyzyjnych określeń jak „dość wysoki” czy zdania w rodzaju „Przed nimi długi korytarz i salon na końcu” (a gdzie: znajdował się, rozciągał się, był długi korytarz?), no ale te stylistyczne wpadki można chyba złożyć na karb błędów korekty. Podobnie jest z literówkami, których w powieści z kilkanaście się znajdzie.

Bractwo nieśmiertelnych ogólnie jest lekką, rozrywkową lekturą i nie ma się co po niej spodziewać jakichś wielkich literackich wartości. Ot, przeczytać można, dla rozrywki czy zabicia czasu. Odbiór tej powieści nikomu nie sprawi żadnych kłopotów, za to może dać nieco przyjemności. Nie trzeba także znać wydarzeń rozgrywających się w Tropicielu, bo choć obie książki łączą osoby Oliwii i Matta, to jednak ich wydarzenia nie mają ze sobą prawie nic wspólnego.

piątek, 8 maja 2015

"Cień olbrzyma", Orson Scott Card


Autor: Orson Scott Card
Tytuł oryginału: Shadow of the Giant
Seria: Saga Cienia
Gatunek: fantastyka, science fiction
Język oryginału: angielski
Przekład: Piotr Cholewa
Liczba stron: 400
Wymiary: 142 x 202 mm
ISBN: 978-83-7961-207-9
Wydawca: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 3/6

Uniwersum Endera rozrasta się coraz z bardziej z każdym rokiem. Już na samą Sagę Endera składa się pięć powieści, do tego dochodzą jeszcze dwie książki stanowiące prequel sagi o Enderze i – na koniec – cztery kolejne powieści tworzące Sagę Cienia, których głównym bohaterem jest Groszek, przyjaciel Endera ze Szkoły Bojowej. Nie można się dziwić, że Orson Scott Card tak chętnie rozwija i kontynuuje wydarzenia znane ze znakomitej Gry Endera, że nie chce pozwolić odejść w zapomnienie bohaterom, których czytelnicy zdążyli już polubić. I choć wiadomo, że przy tego rodzaju kontynuacjach powieści autora będą narażone na lepszy bądź gorszy odbiór, to jednak cieszy fakt, że nadal możemy czytać o losach poszczególnych bohaterów.

Osoby, które nie czytały trzech pierwszych części Sagi Cienia, raczej nie powinny zabierać się za lekturę jej czwartej odsłony. Wydarzenia opisane w Cieniu olbrzyma są bezpośrednią kontynuacją tego, co działo się we wcześniejszych tomach.

Groszek przekazuje swój zmodyfikowany materiał genetyczny synowi jego i Petry, Andrew Arkanianowi Delphiki. Chłopca będzie czekał przyspieszony rozwój, będzie się także bardzo różnił od zwykłych ludzi. Jakby tego było mało, Groszek i Petra dowiadują się, że gen Antona został zaimplantowany dziewięciu kobietom. Z pomocą pułkownika Graffa starają się odnaleźć wszystkie pozostałe dzieci i je odzyskać.

Virlomi nagrywa materiał video ukazujący ciała pomordowanych Hindusów. Wie, że nagranie wzbudzi współczucie i zgrozę w sercach obywateli świata oraz że dla kalifa Alaia będzie stanowiło osobiste wyzwanie. W ten sposób złoży odpowiedzialność za mord na jego barkach i Alai będzie zmuszony do wyjścia z Damaszku i objęcia osobistego dowództwa nad muzułmańskimi wojskami.

W Cieniu olbrzyma czytamy o dalszych losach Petera Wiggina, Dinka, Han Tzu i innych. Ci dorastający byli uczniowie Szkoły Bojowej stoją teraz na czele armii różnych państw, prowadząc zmagania wojenne. Peter jako Hegemon dąży do pokoju na świecie, starając się zjednoczyć wszystkie kraje i zakończyć rozlew krwi.

Czwarta odsłona Sagi Cienia jest – w zasadzie – książką pełną polityki na skalę światową. Układy, manipulacje, ataki, zamachy, walki – to wszystko wypełnia Cień olbrzyma, spychając losy Groszka na nieco dalszy plan. Jeśli jednak ktoś myśli, że będzie czytał o heroicznych bataliach, to się myli; autor dość ogólnikowo przedstawia wszystkie starcia, zdecydowanie więcej uwagi poświęcając rozgrywkom politycznym. Mimo wszystko Cień olbrzyma jest powieścią ciekawą, niespecjalnie trzymającą w napięciu, ale ciekawą i przyjemną w odbiorze, a dodatkowo rokującą kolejne części Sagi Cienia.

Jak już wspomniałem na początku recenzji, osoby, które nie znają poprzednich trzech odsłon Sagi Cienia, nie mają po co sięgać do czwartego tomu. To znaczy przeczytać go, oczywiście, można bez znajomości części poprzednich, i choć będzie to całkiem interesująca lektura, to jednak sporo rzeczy pozostanie w takim przypadku nie do końca jasnych.  Natomiast dla tych, którzy śledzą przygody Groszka od samego początku, Cień olbrzyma będzie logicznym – i koniecznym –  następstwem wydarzeń znanych już wcześniej. Kolejną częścią zamykającą niektóre z wątków, a jednocześnie rozwijającą inne, napisaną sprawnie, ale mało dynamiczną, zbyt przegadaną, że się tak wyrażę. Równocześnie trudno nie zauważyć, że autor otwiera sobie drogę do kontynuacji co ciekawszych wydarzeń, można więc założyć, że Saga Cienia będzie się nadal rozrastała. 

Na koniec wypada także zaznaczyć, że jest to już kolejne wydanie Cienia olbrzyma, że poprzednie wydawnictwo Prószyński i S-ka wypuściło na rynek w roku 2007.