piątek, 16 stycznia 2015

"Bot", Max Kidruk


Autor: Max Kidruk
Tytuł oryginału: Бот
Seria:
Gatunek: technothriller, sci-fi
Język oryginału:
Przekład: Julia Celer
Liczba stron: 624
Wymiary: 130 x 205mm
ISBN: 978-83-77587-770-6
Wydawca: Akurat
Oprawa: miękka
Miejsce wydania:
Ocena: 3/6

Zdarza się Wam czytywać powieści pisarzy pochodzących z Ukrainy? Ja robię to rzadko i przyznam, że nie bardzo mam rozeznanie w tamtejszym rynku literackim. Za to bardzo lubię technothrillery, powieści łączące w sobie zagadnienia związane z najnowszymi technologiami i pełną napięcia akcję. Jednym z najbardziej znanych na świecie przedstawicieli tego podgatunku był Michael Crichton, autor bestsellerów takich jak „Jurrasic Park”, „Kula” czy „Następny”. Już od długich lat zaczytuję się jego książkami, nic więc dziwnego, że kiedy usłyszałem o „Bocie” ukraińskiego pisarza Maxa Kidruka, reklamowanym jako technothriller właśnie, od razu nabrałem ochoty na przeczytanie tej powieści.

Jay D. Richardson, kardiochirurg jadący drogą przez pustynię Atakama w Chile, na poboczu zauważa stojącego nieruchomo chłopca. Już sam ten widok jest dość nietypowy, a dodatkowo chłopiec jest ubrany tylko w spodenki. Gdy lekarz zatrzymuje samochód i do niego podchodzi, wygląd chłopca wzbudza jego niepokój: twarz bez wyrazu, oczy szkliste jak u lalki o białkach wypełnionych krwią, powiększona górna część czaszki. Niepokój Richardsona szybko przemienia się w paniczny strach.

Tymur Korszak jest dwudziestosiedmioletnim programistą pracującym dla TTP Technologies. Zajmuje się tworzeniem botów do gier komputerowych. Któregoś dnia zostaje wezwany przez swojego szefa i przedstawiony Chilijczykowi Oskarowi Steirmanowi. Mężczyzna chce, aby Tymur poleciał z nim do laboratoriów jego firmy w Chile, by sprawdzić kod, który Korszak napisał trzy lata wcześniej. Po dość burzliwych rozmowach z narzeczoną, skuszony obietnicą dużej zapłaty młody programista wyrusza ze Steirmanem na pustynię Atakama. Pech jednak chce, że z powodu awarii prądu przez wyjazdem Tymur nie odczytuje intrygującego maila wysłanego do niego przez żonę innego programisty, którego poprzednio ściągnięto do pracy w chilijskich laboratoriach…

Jako że niejednokrotnie obcowałem wcześniej z technothrillerami Michaela Crichtona, od początku wiedziałem, czego z grubsza mogę się po „Bocie” spodziewać. Szybko zresztą zauważyłem, że Max Kidruk także je czytywał, gdyż w „Bocie” występuje kilka wyraźnych nawiązań do powieści Crichtona. Już początkowa scena z dziwnym chłopcem spotkanym na poboczu pustynnej drogi natychmiast kojarzy się z także początkową sceną z „Linii czasu” Crichtona, w której podróżnicy znajdują na poboczu drogi człowieka wzbudzającego ich ciekawość. Fakt ten troszkę mnie zdeprymował i wzbudził podejrzenie, że „Bot” może okazać się tylko odbiciem książek, jakie pisał Michael Crichton, ich „ukraińską kopią” czy – jak kto woli – odpowiednikiem. Zagłębiwszy się w lekturę stwierdziłem, że to początkowe wrażenie okazało się poniekąd słuszne, tym bardziej, kiedy w powieści pojawiła się „psychoistota”. Twór ten swój bardzo wyraźny pierwowzór ma w „Kuli” Crichtona i bez dwóch zdań można stwierdzić, że pomysł amerykańskiego pisarza Kidruk wykorzystał dla swoich potrzeb.

Inspiracja powieściami Michaela Crichtona nie jest, oczywiście, niczym złym. Trudno tu mówić o plagiacie, bo – szczerze powiedziawszy – Kidruk nie dorasta jeszcze do klasy, jaką reprezentowały powieści amerykańskiego pisarza, więc nawet nie byłby w stanie napisać książki równie dobrej jak „Kula. Niemniej wpływ światowych bestsellerów Michaela jest w „Bocie” aż nadto widoczny.

Zwróćmy jednak uwagę na te elementy powieści, które są wyznacznikiem jakości prozy Kidruka. Autor nie do końca konsekwentnie podszedł do kreowania postaci i wydarzeń, gdyż jego próby wprowadzenia w powieści atmosfery grozy bliższe są grotesce niż horrorowi. Nie pomagają w tym także humorystyczne momentami dialogi, mniej lub bardziej udane. Co do samych postaci zaś, to trzeba powiedzieć, że zostały wykreowane raczej dość schematycznie, choć jedna z nich jest tak bardzo przerysowana, że aż irytująca. Wniosek z tego płynie taki, że Kidruk nie znalazł złotego środka pomiędzy wszystkimi elementami fabuły, jakie chciał w „Bocie” zawrzeć.

Może jest to kwestia tłumaczenia, nie wiem, ale przeszkadzał mi w trakcie lektury sposób wyrażania się postaci. Wykształceni ludzie, naukowcy, a mówią „złaziły” zamiast „schodziły”, natomiast psychoistota, która jest przecież czymś na kształt sztucznej inteligencji, nie dość, że używa w wypowiedziach trybu rozkazującego – co oznaczałoby emocje, jakich posiadać nie może – to jeszcze wyraża się dość dosadnie, na przykład „dawaj”. Najbardziej zaś irytował mnie zwrot „Ukrainiec”, którym był określany Tymur Korszak przez współtowarzyszy. Pochodzi z Ukrainy, owszem, ale ten „Ukrainiec” brzmiał dla mnie ciągle dość obraźliwie. Zdarzają się także bardzo niefortunnie sformułowane zdania, jak chociażby: „Programista nie odpowiadał. Zajęcie pochłonęło go całkowicie. Pozostałe funkcje mózgu osłabły.” Cóż, u diabła, znaczy: „Pozostałe funkcje mózgu osłabły”???

Natomiast trzeba zwrócić honor autorowi, jeśli chodzi o warstwę technologiczną książki. Wyraźnie widać, że Kidruk przeprowadził solidne badania źródłowe, czego dowodem są zawarte w książce liczne przypisy i zdjęcia. Bez wątpienia niektórym z czytelników ułatwią wyobrażenie opisywanych w powieści technologii.

W „Bocie” akcja szybko mknie do przodu, w zasadzie już od chwili, kiedy Tymur dociera do Chile i rusza wraz ze Steirmanem z lotniska do kompleksu laboratoryjnego. Książka nabiera tempa jeszcze zanim zdąży dobrze się rozwinąć, przez co czytelnik błyskawicznie pochłania kolejne strony. Krótkie rozdziały i mnogość dialogów sprawiają, że ten ponad sześćsetstronicowy tom czyta się bardzo szybko. Ogólnie mówiąc jest to lektura dość lekka, niewymagająca, a co za tym idzie – w dużym stopniu rozrywkowa. Można by się pokusić o stwierdzenie, że autor chciał zawrzeć w powieści ostrzeżenie przed niepożądanymi skutkami technologii i sposobów, w jakich wykorzystuje ją współczesny człowiek, ale myślę, że byłoby to powiedziane na wyrost. To, czym są boty, jest w powieści raczej tylko środkiem do rozwinięcia akcji, nie pytaniem o człowieczeństwo, stosowanie zaawansowanych badań naukowych i ich efekty. Zabrakło autorowi po prostu doświadczenia na polu fantastyki naukowej, by przedstawić sedno problemu w odpowiednim świetle.




środa, 14 stycznia 2015

"Wschodzące gwiazdy", Michael Cobley


Autor: Michael Cobley
Tytuł oryginału: The Ascendant Stars
Seria: Ogień ludzkości, tom 3
Gatunek: fantasy, sf, fantastyka
Język oryginału: angielski
Przekład: Agnieszka Hałas
Liczba stron: 480
Wymiary: 135 x 200 mm
ISBN: 978-83-7480-455-4
Wydawca: Mag
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 2/6

Dość dawno temu stwierdziłem już, że podgatunek fantastyki naukowej określany patetycznym mianem space opery do mnie nie przemawia. Dlaczego? Z kilku prostych powodów. Po pierwsze, wyjątkowo duże nagromadzenie postaci, światów, statków kosmicznych itp. szybko staje się wyjątkowo męczące. Po drugie, wcale nie mniejsza (albo i jeszcze większa) liczba występujących w powieściach tego typu postaci. Przeważnie jest ich tyle, że człowiek może skutecznie pogubić się w tym, kto jest kto, a nawet jeśli tego nie zrobi, jeśli uda mu się zachować w pamięci cały tabun kolejnych – mniej lub bardziej ważnych – postaci, to na końcu okazuje się, że żadna z nich specjalnie się nie wyróżnia, nie ma w sobie niczego, co mogłoby zapaść w pamięć. Po trzecie, mnogość stopni wojskowych i bardzo sztywny, wręcz aż nie do uwierzenia momentami, język, jakim ci wojskowi się posługują. Na dłuższą metę wszyscy majorzy i kapitanowie stają się tak męczący, że ma się ochotę cisnąć książką w najdalszy z możliwych kątów.

Nie wszystkie space opery oczywiście są dla mnie do tego stopnia męczące, ale zdarzają się i takie. Wcześniej nieprzepartą chęć spalenia książki przed końcem lektury wywołał we mnie Dawid Weber, tym razem ręce opadły mi dzięki Michaelowi Cobleyowi.

Nie ma sensu przybliżać tutaj fabuły trzeciego tomu cyklu „Ogień ludzkości”, gdyż w takim przypadku musiałbym rozpisać się tak bardzo, że chyba nie dotarlibyście do końca tej recenzji. Wystarczy napisać, że wątki znane z poprzednich dwóch tomów są tutaj kontynuowane i prowadzone do zamknięcia. Zamiast tego skupię się na głównej osi fabularnej, wokół której Cobley snuł swoje niezwykłe imaginacje w tomie trzecim.

Jak to w space operach przeważnie bywa, szykuje się wojna na skalę kosmiczną. Czekające w gotowości floty kosmicznych statków zgrupowały się wokół planety Darien. Jest to planeta posiadająca coś, czego pragną wszystkie strony zaangażowane w konflikt, ale mieszkańcy planety wcale nie mają zamiaru ot tak się poddać. Nie straszne im nawet siły Hegemonii kontrolujące wiele światów.

Już w samym prologu czytamy o kolejnym starciu ludzi ze sztuczną inteligencją. Załoga Hyperiona pod dowództwem kapitana Olsena atakuje SI Dowodzącą. Atak udaje się pomimo strat w ludziach, co daje nadzieję na lepszą przyszłość. Ale jak łatwo można się domyślić, SI nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Greg Cameron, dowódca antybrolutariańskiego ruchu oporu, zostaje zabrany promem z lesistego księżyca Naviesta na statek „Gwiezdny ogień”. Ledwie tylko znajdzie się na statku, już wrogie jednostki zaczynają mu zagrażać. Konfrontacja wydaje się nieunikniona.

Wystarczy. Wszystko pięknie, ładnie, bo ten, kto zna wydarzenia rozgrywające się w poprzednim tomie, może bez problemu zagłębić się w tom trzeci. Jeśli zaś ktoś nie czytał poprzednich dwóch części trylogii, może lekturę „Wschodzących gwiazd” od razu sobie odpuścić.

We „Wschodzących gwiazdach” wszystkiego jest za dużo. Za dużo postaci, statków, gatunków, cywilizacji i wątków, a wszystko to skumulowane w jedną wielką mieszankę zdarzeń. I nazewnictwa. Nie zabraknie nam tu licznych „łamaczy języka” w stylu, na przykład, „Kiskashińczycy” itp. Nie jest łatwo spamiętać taką ilość danych, no i chyba oczywiste jest, że bardzo utrudnia to lekturę książki. Czyni ją męczącą i oporną, a to coś, co od zawsze było w moim mniemaniu bardzo negatywne i niepożądane.

Autor chyba przewidział, że mało który z jego czytelników nie będzie miał problemu w pogubieniu się w trylogii, dlatego na początku „Wschodzących gwiazd” znajdziemy przypomnienie zdarzeń z poprzednich części oraz wyliczankę traktującą o (głównych) postaciach (dramatu), cywilizacjach i (głównych) rozumnych gatunkach. Jest tego po kilkanaście nazw, więc sami wyobraźcie sobie, ile w trylogii występuje (głównych) elementów. A gdzie tam jeszcze te poboczne…

Nie da się nie docenić naprawdę sporego nakładu pracy, jaki musiał zostać włożony w powstanie trylogii „Ogień ludzkości”. Całość jednak bardzo zyskałaby na przejrzystości, gdyby tylko ograniczyć jej części składowe do minimum. Choć mam wrażenie, że i wtedy byłoby ich ciągle dość dużo…

Jak już jasno wynika z powyższej recenzji, „Wschodzące gwiazdy” są skierowane ściśle do fanów trylogii Cobleya i zwolenników space oper. Wszyscy inni mogą poczuć się: a) znużeni, b) znużeni i c) znużeni. Jak ja.



niedziela, 11 stycznia 2015

"Sherlock Holmes - tom 3", Arthur Conan Doyle


Autor: Arthur Conan Doyle
Tytuł oryginału: The Return of Sherlock Holmes. His Last Bow. The Case-Book of Sherlock Holmes.
Seria: Sherlock Holmes
Gatunek: thriller/ sensacja/ kryminał
Język oryginału: angielski
Przekład: Jerzy Łoziński
Liczba stron: 896
Wymiary: 150 x 235 mm
ISBN: 978-83-7785-575-1
Wydawca: Zysk i S-ka 
Oprawa: twarda z obwolutą
Miejsce wydania: Poznań
Ocena: 6/6

Niektórzy z wielkich pisarzy mieli jedną, naprawdę mocną ideę. Myśl, która z czasem podbiła serca czytelników na całym świecie, zdobyła sobie fanów i stała się częścią życia – mniejszą lub większą, ale jednak – niemalże każdego człowieka. Idea ewoluowała, stawała się coraz bardziej znana, aż wreszcie przerodziła się w legendę żyjącą znacznie dłużej niż jej twórca, stającą się symbolem i wywierającą wpływ na wszystkie następne pokolenia. Czy pisarz może marzyć o czymś bardziej uznanym i docenionym?

Robert E. Howard, amerykański pisarz żyjący w początkach dwudziestego wieku, stworzył jedną z tych postaci, która już na zawsze wpisała się w nurt literatury fantastycznej – potężnego, będącego uosobieniem niepowstrzymanej siły Conana Barbarzyńcę. Choć Howard stworzył także inne postaci i napisał wiele różnych książek, to jednak barbarzyńca z Cymerii pozostał jego najpopularniejszą postacią, której sława bije na głowę uznanie dla Salomona Kane, Kulla z Atlantydy czy marynarza-zawadiaki Steve’a Costigana.

Raymond Chandler, pochodzący z Chicago pisarz i scenarzysta, rozwinął i spopularyzował nurt literacki zapoczątkowany przez Dashiela Hammeta w roku 1930 powieścią „Sokół maltański”. Podobnie jak w przypadku Howarda, także u Chandlera miała miejsce ta sama sytuacja: Philip Marlowe, prywatny detektyw, zepchnął w cień wszystkie inne postaci, jakie Chandler zdołał opisać na kartach papieru. Po dziś dzień myśląc o zawodzie prywatnego detektywa mamy przed oczyma wysokiego mężczyznę w prochowcu i kapeluszu, z papierosem w ustach i oczach o spojrzeniu tyleż twardym, co przenikliwym. Marlowe również stał się symbolem, głęboko zakorzenionym w świadomości ludzi na całym świecie.

Kolejnym z pisarzy, którzy zdołali przed śmiercią odmienić oblicze światowej literatury, jest urodzony w początkach drugiej połowy XIX-ego wieku Szkot sir Arthur Conan Doyle. Z wykształcenia lekarz, dopiero po latach zajął się pisaniem i wykreował postać najsłynniejszego detektywa na świecie, Sherlocka Holmesa.

Zbiorów opowiadań o ekscentrycznym, niezwykle przenikliwym detektywie – dżentelmenie i jego przyjacielu doktorze Watsonie ukazało się do dzisiaj już naprawdę wiele. Co kilka lat na rynek trafia kolejna taka książka, opisująca po raz któryś już z rzędu przygody dwóch sympatycznych panów, nieodmiennie na nowo intrygując i wciągając czytelnika w świat wykreowany przez Conan Doyle’a. Tym razem poznańskie wydawnictwo Zysk i S-ka uraczyło nas trzema dużymi i grubymi tomami tekstów zebranych, tomami o imponującym wyglądzie i objętości. Jakby tego było mało, zbiory te zostały wzbogacone o oryginalne ilustracje Sidneya Pageta, idealnie pasujące do opowiadań Doyle’a i dodające im niepowtarzalnego charakteru.

Tom 3 serii o Sherlocku Holmesie, który mam przyjemność recenzować, jest najgrubszym tomiszczem z wszystkich trzech. Został podzielony na trzy kolejne części: „Powrót Sherlocka Holmesa”, „Pożegnalny ukłon” i „Archiwum Sherlocka Holmesa”, zawierające łącznie ponad trzydzieści opowiadań detektywistycznych. Samo wydanie jest bardzo ładne: twarda okładka z obwolutą, liczne ilustracje i imponujące rozmiary książki od razu wskazują na to, że publikacja ta została skierowana do fanów Sherlocka, pragnących cieszyć oczy tomami zebranych opowieści o słynnym detektywie.

Wewnątrz trzeciego tomu znajdziemy takie opowiadania, jak na przykład: „Pusty dom”, „Czart”, „Sześciu Napoleonów”, „Złote binokle”, „Zniknięcie Lady Frances Carfax” czy „Żołnierz z widmową twarzą”. Oczywiście to tylko niektóre ze sławnych opowiadań traktujących o przygodach mistrza dedukcji i jego bliskiego przyjaciela doktora Watsona. Namawiam do zapoznania się z całą resztą, już chociażby tylko po to, by ponownie dać się unieść niezwykłemu stylowi Conan Doyle’a i z zapartym tchem śledzić zdumiewające poczynania tego najbardziej niezwykłego z niezwykłych detektywów.





czwartek, 8 stycznia 2015

"Zwiastun śmierci", Sara Blædel


Autor: Sara Blædel
Tytuł oryginału: Dødsenglen
Seria: Louise Rick
Gatunek: thriller/ sensacja/ kryminał
Język oryginału: duński
Przekład: Iwona Zimnicka
Liczba stron: 344
Wymiary: 130 x 200mm
ISBN: 978-83-7961-066-2
Wydawca: Prószyński Media Sp. Z o.o.
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 3/6

Rzadko czytuję typowe kryminały, zwłaszcza te modne ostatnio, napisane przez popularne skandynawskie pisarki i pisarzy. Poza niesamowitą, rewelacyjnie wręcz dopracowaną trylogią „Millennium” Stiega Larssona, mało która z tych przeczytanych powieści zrobiła na mnie większe wrażenie. Na ogół fabularne zagadki były mało zaskakujące, a ich rozwiązania pozostawiały według mnie wiele do życzenia, jak w przypadku, na przykład, „Piątej pory roku” Monsa Kallentofta. A najbardziej dziwi mnie fakt, iż książki te zyskują wysokie, pochlebne oceny, i w zasadzie nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Czy to może ja zbyt wiele wymagam od współczesnego kryminału, nawykły do zaczytywania się niepowtarzalnymi powieściami Raymonda Chandlera z Philipem Marlowem w roli głównej, czy też może dzisiejsi czytelnicy kryminałów stawiają bardziej na klimat i  atmosferę niż na skomplikowanie fabuły i satysfakcjonujące zakończenie? Jakby jednak nie było, od czasu do czasu sięgam po wydawane obecnie kryminały, czekając, aż któryś zauroczy mnie czy to zagadką, czy postacią głównego bohatera, czy też po prostu stylem, w jakim został napisany.

Z poprzednimi pięcioma powieściami Sary Blædel, mieszkającej w Kopenhadze pisarki, nie miałem dotąd jeszcze do czynienia. „Zwiastun śmierci” jest kolejną odsłoną cyklu traktującego o przygodach asystent kryminalnej Louise Rick, jednak każdy z jego sześciu tomów można swobodnie czytać jako oddzielną całość.

Wszystko wskazuje na to, że żona Walthera Sachs-Smitha popełniła samobójstwo. Mężczyzna nie jest jednak w stanie uwierzyć, że jego małżonka była zdolna do tego tragicznego czynu, tym bardziej, że zdarzenie miało miejsce dokładnie wtedy, kiedy skradziono należącą do niego kopię Anioła śmierci, legendarnej witrażowej ikony, liczącej sobie blisko tysiąc lat i zdobiącej niegdyś świątynię Hagia Sophia, głównego kościoła cesarstwa bizantyjskiego.

Carl Emil Sachs-Smith i jego siostra Rebeka zaczynają poszukiwać oryginału ikony, gdyż wiedzą, że złodziej kopii szybko zorientuje się, iż w jego posiadaniu znajduje się wykonany na zlecenie falsyfikat. Co prawda rodzeństwem kierują zupełnie różne pobudki, jednak oboje walczą o odnalezienie dzieła sztuki równie zacięcie.

Do Louise Rick wydzwania pani Milling, starsza kobieta, której córka, Jeannette, zaginęła. Louise ma miękkie serce, chętnie pomaga zdruzgotanej matce w opróżnieniu mieszkania córki i stara się zwrócić uwagę policji na zastygłe z braku dowodów śledztwo, przez co sama angażuje się w sprawę zaginięcia Jeannette. Jakby tego było mało, jej przyjaciółka Camila opowiada jej o problemach Walthera Sachs-Smitha, z których ten zwierzył jej się przy okazji. Louise doprowadza do ponownego badania laboratoryjnego i okazuje się, że Walther miał rację: jego żona nie popełniła samobójstwa. Została zamordowana.

Tak wygląda oś fabularna „Zwiastuna śmierci”. Rozdziały książki są stosunkowo krótkie, czyta się ją szybko i bezboleśnie. Występuje tutaj także to charakterystyczne dla pisarzy skandynawskich zjawisko, czyli drobiazgowe przedstawianie życia prywatnego bohaterki książki, jej problemów osobistych, zmartwień dnia codziennego. Ukazanie Louise Rick i jej rodziny od strony prywatnej czyni tę bohaterkę bardziej ludzką, pozwala niektórym z czytelników bardziej się z nią utożsamić, z drugiej jednak strony odciąga nas od kryminalnej intrygi. Nie za bardzo, owszem, lecz mnie te rozdziały raczej nużyły niż zaintrygowały. Nie są po prostu zbyt ciekawe, choć to oczywiście jest kwestia subiektywnego punktu widzenia.

Jeśli chodzi o główną, kryminalną oś fabuły, to ma jeden, za to duży w moich oczach, minus. Mianowicie „Zwiastun śmierci” nie trzyma w napięciu, daje się przeczytać, ale – szczerze mówiąc – bez silniejszych emocji. Może gdyby autorka w mniejszym stopniu skupiała się na wydłużaniu dialogów otrzymalibyśmy nieco więcej napięcia, efekt końcowy jednak jest taki, a nie inny. Zbyt mało miejsca poświęciła z kolei czarnemu charakterowi, którego osoba – całkiem intrygująca – pozostawia wiele znaków zapytania. Sama powieść nie jest zła, choć mam wrażenie, że mogła zostać skonstruowana nieco lepiej.

Nawiązując do wstępu, „Zwiastun śmierci” nie wybija się z grona mało ciekawych, pozbawionych oryginalnych bohaterów powieści kryminalnych. Nie posiada w sobie niczego, co by na dłużej mogło pozostać w pamięci czytelnika; jest raczej książką przeciętną. Najodpowiedniejszym jej odbiorcą wydaje się być fan skandynawskiej literatury kryminalnej, do którego tak skonstruowana powieść powinna trafić.



niedziela, 4 stycznia 2015

"Atomowy szpieg. Ryszard Kukliński i wojna wywiadów", Sławomir Cenckiewicz


Autor: Sławomir Cenckiewicz
Tytuł oryginału: Atomowy szpieg. Ryszard Kukliński i wojna wywiadów.
Seria:
Gatunek: historia
Język oryginału:
Przekład:
Liczba stron: 582
Wymiary: 155x215 mm
ISBN: 978-83-7785-477-8
Wydawca: Zysk i S-ka
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Miejsce wydania: Poznań
Ocena: 6/6

Jakiś czas temu na ekranach kin wyświetlano nowy film Władysława Pasikowskiego, „Jack Strong”. Do dzisiaj jeszcze nie obejrzałem tej produkcji, ale na pewno wielu z Was już to zrobiło, dlatego jeśli zaciekawił Was obraz o Ryszardzie Kuklińskim i chcecie jeszcze bardziej zgłębić temat Jacka Stronga, to lektura „Atomowego szpiega” będzie dla Was obowiązkiem.

Jak sam autor pisze we wstępie, to właśnie wyżej wspomniany film zainspirował go do napisania tej obszernej, mającej ukazać czytelnikowi samą prawdę o Ryszardzie Kuklińskim – postaci po dziś dzień kontrowersyjnej – książki. A trzeba przyznać, że temat Cenckiewicz wybrał sobie niełatwy, bo jak pisać o kimś, kogo działania nawet po wielu latach objęte są nadal tajemnicą? Oczywiście nie wszystkie fakty na temat Ryszarda Kuklińskiego są niedostępne, jednak bez wątpienia znajdą się jeszcze pewne rzeczy, do których nie dotrze nawet najbardziej dociekliwy historyk. Powodów takiego stanu rzeczy może być wiele: czy to utrudnienia natury formalnej ze strony różnych krajowych urzędów, czy też fakt, że nie wszystkie dokumenty przetrwały próbę czasu. Jakby jednak nie było, dzięki Cienckiewiczowi otrzymaliśmy kompendium historycznej wiedzy w zakresie nie tylko szpiegostwa z czasów Zimnej Wojny, ale także minionych lat kształtowania się obecnej, polskiej rzeczywistości i ludzi, jacy niegdyś ją tworzyli.

„Atomowy szpieg” jest efektem solidnie wykonanej pracy. W treści książki wyraźnie widać, że autor niezwykle mocno zagłębił się w prowadzone badania źródłowe, starał się dotrzeć do każdej informacji dotyczącej poruszanej tematyki i nie pozwolił sobie na żadne większe niedopowiedzenia, o ile mogę to stwierdzić jako laik. Ilość dat i faktów, przytaczanych opinii i notatek robi naprawdę imponujące wrażenie, podobnie jak mnogość przypisów do każdego z rozdziałów. Wydawnictwo Zysk i S-ka także stanęło na wysokości zadania, do treści napisanej przez Cenckiewicza dołączając mnóstwo zdjęć. Widzimy na nich tak Kuklińskiego, jak i wielu innych ważnych dla tamtego okresu ludzi, możemy przyjrzeć się licznym notatkom i dokumentom. Słowem „Atomowy szpieg” jest solidną pod względem historycznym publikacją, przy której i autor, i wydawnictwo wykonało pierwszorzędną robotę.

Choć książka Cenckiewicza jest bez wątpliwości skierowana do osób zainteresowanych historią wojskowości, Polski i szpiegostwa z okresu Zimnej Wojny (a zwłaszcza osobą Ryszarda Kuklińskiego, oczywiście),  to jednak przeciętny czytelnik znajdzie w niej dla siebie także coś interesującego. Obraz Polski z drugiej połowy XX wieku, dokumentowany i przedstawiony w „Atomowym szpiegu”, mówi nam o tym, jak wiele trzeba było poświęcić, żeby nasz kraj mógł wyglądać dzisiaj tak, jak wygląda. Może nie idealnie, zgadza się, ale na pewno lepiej, niż wyglądałby, gdyby w przeszłości doszło do pewnych rzeczy, którym udało się zapobiec.

Sam nigdy nie byłem fanem książek opisujących przeszłość. Czy to naszego kraju, czy innego. Mnóstwo dat, skakanie między latami i okresami jakoś zawsze powodowało, że lektura takowej książki raczej mnie nużyła niż intrygowała. W „Atomowym szpiegu” jednak okresy historyczne podano w nieco innej, nie tak suchej i zdecydowanie ciekawej formie, gdyż mnogość zdjęć i specyfika przedstawianych w kolejnych rozdziałach zagadnień dają nam wrażenie czytania książki – dokumentu, traktującego o jednej konkretnej tematyce i wyjaśniającej wszystkie jej integralne części. Nie skłamię, jeśli napiszę, że jest to bardzo dobrze udokumentowana opowieść o prawdziwym patriocie – nasycona mnóstwem dat i przypisów ze względu na swój faktograficzny charakter, owszem – jednakże treść „Atomowego szpiega” potrafi zaintrygować i ukazać nam rzeczy, z których wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. Dodatkowym plusem tej publikacji jest jej nietypowe jak na książkę o tematyce historycznej, barwne i oryginalne wydanie, co sprawia, że sama książka już na pierwszy rzut oka wydaje się interesująca.