niedziela, 30 listopada 2014

"Wiedźmin. Dom ze szkła", Paul Tobin, Joe Querio


Scenariusz: Paul Tobin
Rysunek: Joe Querio
Kolor: Carlom Badilla
Tłumaczenie: Karolina Stachyra, Karolina Niewęgłowska
Wydawnictwo: Egmont
Rok wydania polskiego: 2014
Rok wydania oryginału: 2014
Tytuł oryginału: The Wicher Volume 1: House of Glass
Tytuł alternatywny: Wiedźmin. Tom pierwszy: Dom ze szkła
Tytuł serii: Wiedźmin
Wydawca oryginalny: Dark Horse Comics
Gatunek: fantasy
Liczba stron: 136
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-281-0264-4
Wydanie: I
Papier: kreda
Druk: kolor
Ocena: 6/6

Gwoli uczciwości muszę przyznać, że nie przepadam za książkami Andrzeja Sapkowskiego. Jego styl pisania nigdy za bardzo do mnie nie przemawiał, więc większość powieści, jakie wyszły spod jego pióra, jest mi obca. Paradoksalnie jednak już od lat podobają mi się krótsze formy jego twórczości, a konkretnie opowiadania o przygodach Geralta z Rivii, jak i zresztą sama postać Wiedźmina. Najwyraźniej teksty te, czytane kiedyś w jakichś starych numerach „Fantastyki”, są dla mnie kwintesencją historii o Wiedźminie, gdyż powieści – bardziej rozbudowane i złożone – po dziś dzień nie potrafią mnie do siebie przekonać. Taki stan rzeczy może wydać się nieco dziwny, ale cóż, tak już jest.

Pamiętając o wrażeniu, jakie wywarły na mnie kilkanaście lat temu opowiadania z Geraltem w roli głównej, chętnie sięgnąłem po ich graficzną odmianę, komiks „Wiedźmin. Dom ze szkła”. Już sama okładka autorstwa Mike’a Mignoli, rysownika znanego chociażby z serii o Hellboyu i swoją kreską doskonale wpasowującego się w stylistykę horroru, przyciągnęła mnie do siebie mrocznym, niepokojącym wydźwiękiem. Odczytałem ją jako obietnicę jednej z tych bardzo klimatycznych opowieści grozy, za którymi od dawna już wprost przepadam.

Geralt w trakcie podróżowania natyka się na Jakuba Orsztyna, myśliwego. Siedząc z nim przy ognisku, słucha ponurej historii mężczyzny. Myśliwy nie potrafi zapomnieć o swej zmarłej żonie, twierdzi, że zmieniono ją w braxę, krwiożerczą przeklętą istotę. Ciągle nachodzą go wspomnienia, które pielęgnuje w samotności, zajmując się tylko polowaniem. Jakub nie chce już dłużej tkwić sam na bezludziu, dlatego proponuje Geraltowi, że odjedzie wraz z nim. Obaj wyruszają przez Czarny Las, który – jak wieść niesie – jest nawiedzony. Klucząc w leśnym labiryncie, docierają wreszcie do stojącego w jego wnętrzu domu ze szkła.

Scenariusz autorstwa Paula Tobina zawiera w sobie klasyczne elementy opowieści grozy. Nie zabraknie nam pozornie opuszczonego domu stojącego w leśnej głuszy, drzwi pojawiających się w miejscach, w których ich wcześniej nie było, bardzo sugestywnych witrażowych okien, których wygląd ktoś zdaje się zmieniać, a przede wszystkim niepokojącej, zagadkowej atmosfery. W kwestii fabularnej więc komiks prezentuje się całkiem dobrze, jest intrygujący i nie można odmówić pomysłowości autorom. Dialogi urozmaicone są dowcipem i bardziej tu pasującym czarnym humorem, który jednak nie koliduje z tajemniczością opowiadanej historii.

Autorem ilustracji jest niejaki Joe Querio, którego dokonań wcześniej nie znałem. Jego kreska – nieco surowa, obfitująca w linie i kąty proste – wręcz idealnie wpasowuje się w klimat mrocznego horroru. Postać Wiedźmina została przedstawiona bardzo sprawnie, już sam jej wygląd mówi nam, że mamy do czynienia z twardym, nieustępliwym wojownikiem, ale jednocześnie sugeruje, że jest to ktoś więcej niż tylko człowiek. Inne postaci natomiast prezentują się dokładnie tak, jak mają wyglądać: czasem obrzydliwie, czasem po prostu ludzko, a kiedy indziej wręcz szalenie czy groźnie. Kolorystyce w wykonaniu Carlosa Badilli także nie można niczego zarzucić, gdyż jego wyczucie barw dodaje tylko całej historii mroku i ciężkości.



„Wiedźmin. Dom ze szkła” jest wydawnictwem zdecydowanie udanym, tak pod względem fabularnym, jak i graficznym. Dodatkową jego cechą jest piękne wydanie w twardej okładce i na kredowym papierze, a w środku duże, całostronicowe ilustracje otwierające każdy kolejny rozdział. Kilka takich imponujących plansz zamieszczono także na końcu komiksu, i – co ciekawe – ich autorami są inni rysownicy, w tym, między innymi, jeden z moich ulubieńców, Simon Bisley. Ponadto dodano także czarno-białe szkice prac zamieszczonych również w kolorze, więc wyraźnie widać, że wydawnictwo chciało jak najbardziej zadowolić czytelnika. Jako drobne wady można by tu podać fakt, że Geralt używa w kółko tylko dwóch tych samych zaklęć oraz to, że historia z takim potencjałem mogłaby być dłuższa, jednak myślę, że nie są to poważne powody do narzekania. Zdecydowanie polecam. 

środa, 26 listopada 2014

"Pożoga", Orson Scott Card, Aaron Johnston


Autor: Orson Scott Card, Aaron Johnston
Tytuł oryginału: Earth Afire
Seria: Pierwsza wojna z Formidami
Gatunek: fantastyka, science fiction
Język oryginału: angielski
Przekład: Agnieszka Sylwanowicz
Liczba stron: 504
Wymiary: 142x202mm
ISBN: 978-83-7961-049-5
Wydawca: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 4/6

Z duetem pisarskim Card i Johnston zetknąłem się już rok wcześniej, przy okazji lektury powieści „W przededniu”, będącej pierwszą częścią trylogii „Pierwsza wojna z Formidami”. Wydarzenia opisane w tamtej książce, rozgrywające się wiek przed legendarną „Grą Endera” i stanowiące jej uzupełnienie, autorzy kontynuują w drugiej części cyklu, zatytułowanej „Pożoga”. Otrzymujemy więc rozwinięcie losów Victora Delgado, młodego wolnego górnika który dociera w szybkostatku na Lunę, by zanieść ludziom ostrzeżenie o nadciągającej inwazji obcych, oraz czytamy o jego staraniach zwrócenia uwagi publicznej na zbliżający się do Ziemi statek, w których pomaga mu przyjaciółka Imala. Autorzy kontynuują i rozwijają także inne wątki mające swój początek „W przededniu”, tym razem jednak akcja powieści niemal w całości przenosi się z dalekiego kosmosu na Ziemię oraz – momentami – na Lunę.

Porucznik Mazer Rackham jest w trakcie misji mającej na celu udowodnić przydatność pojazdu będącego połączeniem śmigłowca i czołgu, WOCS-a. Wraz z trzema żołnierzami swojego oddziału testuje pojazd wykorzystujący grawisoczewkę, załamujące fale grawitacji urządzenie. Gdy misja kończy się powodzeniem, zostaje awansowany na kapitana i wysłany do Chin, by szkolić tam żołnierzy chińskiej armii.

Na Lunę powraca Lem Jukes, syn wielkiego Otto Jukesa, a prasa czyni z niego bohatera kosmicznego starcia z Formidami. Ambitny i przebiegły Lem nie ustaje w planowaniu przejęcia firmy swojego ojca, a nadciągającą wojnę z obcymi widzi jako szansę na zrealizowanie swych zamierzeń.

Statek Formidów dociera do Ziemi i wysyła na planetę trzy ogromne lądowniki, które lądują w Chinach, w obszarach o różnym stopniu zaludnienia. To, przed czym chciał ostrzec ludzkość Victor, stało się faktem: rozpoczęła się inwazja Formidów na Ziemię.

Dwie odsłony trylogii Carda i Johnstona, obejmujące łącznie ponad osiemset stron, prezentują czytelnikowi historię pełną przygód, dramatyzmu i bohaterstwa. Podobnie jak to było w przypadku „W przededniu”, tak i w „Pożodze” nie brakuje akcji i napięcia, choć trzeba zwrócić uwagę na fakt, że autorom nie udało się utrzymać tego ostatniego równomiernie w trakcie całej książki: są momenty, kiedy zniecierpliwieni czekamy, aż fabuła ponownie zacznie opowiadać o Mazerze, gdyż jest on najbardziej dynamiczną postacią w powieści. Mimo wszystko jednak bohaterów trylogii jest wielu i losy każdego z nich toczą się własnym torem, więc nie można się dziwić, że tekst jest dla czytelnika raz bardziej, a raz mniej ciekawy. Tę nierównomierność widać zwłaszcza w bardzo skąpym wątku żon i dzieci wolnych górników, o których autorzy – wyjąwszy samego Victora – piszą dość marginalnie, jakby chcieli tylko o nich czytelnikowi przypomnieć. W pierwszym tomie trylogii rodziny kosmicznych górników odgrywały bardzo ważną rolę, w drugim jednak zostały zepchnięte w cień przez rozwinięcie innych wątków, mających większe znaczenie dla tej powieści.

Lektura „Pożogi” jest przyjemna, wciągająca i w dużej mierze satysfakcjonująca. Ma kilka minusów, jak na przykład niektóre rozwiązania fabularne, na tyle dziwne, że aż nieprawdopodobne, zwłaszcza w sferze Formidów, ich technologii i samej rasy, ale nie są to szczegóły przeszkadzające w pozytywnym odbiorze całości.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której należy wspomnieć, a która mnie zaskoczyła. Wydawnictwo Prószyński i S-ka jest bez wątpienia firmą bardzo profesjonalną, ale i im zdarzają się wpadki. Nie wiem, jak ma się sytuacja z innymi egzemplarzami „Pożogi”, ale w moim po stronie 450 powtarza się około dziesięciu stron. Nie jest to jakaś specjalnie duża wada utrudniająca czytanie, może co najwyżej skonsternować nieco czytelnika, ale jednak zdarzyła się, co poniektórzy mogliby uznać za cechę egzemplarza wadliwego.

Drugi tom „Pierwszej wojny z Formidami” jest lekturą obowiązkową nie tylko dla fanów trylogii, ale również dla tych, którzy lubią zatracać się w opowieściach nawiązujących do świata Endera Wiggina. Trzeba powiedzieć, że Orson Scott Card stworzył już swoiste uniwersum Endera, opisujące świat tego bohatera i skupiające w sobie liczne powieści. „Pożoga” jest kolejną z nich, w udany sposób uzupełniającą losy poszczególnych bohaterów i rzucającą światło na wydarzenia rozgrywające się przed czasami samego Endera. 

wtorek, 25 listopada 2014

Nabytki listopadowe

Do ciągle powiększającej się biblioteczki doszło jeszcze kilka pozycji, więc w ramach szybkiej i krótkiej zapowiedzi wrzucę z dwie fotki:




sobota, 22 listopada 2014

"W przededniu", Orson Scott Card, Aaron Johnston


Autor: Orson Scott Card, Aaron Johnston
Tytuł oryginału: Earth Unaware
Seria: Pierwsza wojna z Formidami
Gatunek: fantastyka, science fiction
Język oryginału: angielski
Przekład: Agnieszka Sylwanowicz
Liczba stron: 376
Wymiary: 142x202mm
ISBN: 978-83-7839-480-8
Wydawca: Prószyński i S-ka
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 4/6

Sporo już czasu minęło od wydania niezapomnianej „Gry Endera”, powieści, która urzekła wszystkich bez wyjątku fanów fantastyki naukowej. Od tamtej chwili uniwersum Endera zostało wzbogacone o kolejne książki, komiksy Marvela, a nawet adaptację filmową bestsellerowej powieści Carda. Teraz otrzymaliśmy kolejną pozycję do tej ciągle rozrastającej się kolekcji: prequel serii o Enderze, którego wydarzenia rozgrywają się sto lat przed tymi opisanymi w „Grze Endera”.

„W przededniu” wprowadza czytelnika w świat kosmicznych górników, żyjących z wydobywania ferromagnetyków z asteroid i wysyłania ich na Lunę i Ziemię. Złoża metali są przetapiane na statkach, a następnie wysyłane bezzałogowymi szybkostatkami na zamieszkane przez populacje ludzkie planety. Zajęcie to stanowi ich główne źródło dochodu, ale konkurencją dla nich są statki bogatych korporacji: szybsze i lepiej wyposażone.

Powieść rozpoczyna się w momencie, gdy szesnastoletnia dziewczyna, Alejandra, zostaje odesłana z rodzinnego statku „El Cavador”. Rada starszych zauważa, że między nią a jej bliskim przyjacielem Victorem rodzi się poważne uczucie, więc dorośli reagują odpowiednio wcześnie, by zapobiec rozwojowi ich miłości. Endogamia, czyli wychodzenie za mąż za członków tych samych rodzin, jest bardzo źle postrzegane przez klany kosmicznych górników i może prowadzić do daleko posuniętych konsekwencji, jak chociażby brak możliwości wspólnego handlu. Rozdzielają więc kuzynostwo w nadziei, że zapobiegną rozkwitowi ich uczuć.

Siedemnastoletni Victor zostaje na „El Cavadorze” i nadal pracuje ze swym ojcem jako mechanik. W tym, co robi, jest niezastąpiony: potrafi zrozumieć działanie maszyny już tylko przyglądając się jej. Jest także cenionym wynalazcą, usprawniającym wydobywanie ferromagnetyków i obmyślającym sposób na to, by zwiększyć temperaturę na statku, za co zdobywa sobie wdzięczność kilkudziesięciu członków klanu. Rozstanie z Alejandrą nie jest jednak dla niego łatwe: poniewczasie zdaje sobie sprawę, że zakochał się w dziewczynie, a pozostanie na pokładzie statku może sprawić, że już nigdy jej nie zobaczy.

Statek „Makarhu” należy do potężnej korporacji Otto Jukesa i jest dowodzony przez jego syna, Lema. Znajduje się w przestrzeni w jednym celu: testuje glaser, innowacyjne urządzenie mające służyć do rozbijania dużych asteroid w pył, a tym samym ułatwiać wydobywanie z ich szczątków ferromagnetyków. Lem jednak sądzi, że działają zbyt wolno, dlatego postanawia wybrać za cel glasera dużo większą kosmiczną skałę niż wszystkie dotychczasowe. Problem w tym, że na najbliższej takiej asteroidzie przycumował „El Cavador”, a górnicy prowadzą na jej powierzchni prace wydobywcze. Szukanie innej skały tej wielkości kosztowałoby kilka miesięcy podróży i mnóstwo paliwa, co wydaje się Lemowi zbyt dużym poświęceniem. Zwłaszcza, że znacznie łatwiejsze rozwiązanie znajduje się w zasięgu ręki.

Ziemia. Kapitan Witt O’Toole przyjeżdża do Obozu Wojsk Papaluna, znajdującego się w Nowej Zelandii. Jego celem jest rekrutacja kilku żołnierzy SAS, a następnie odpowiednie ich przeszkolenie i zaadoptowanie do jego własnej jednostki. Witt jest szczególnie zainteresowany jednym z podległych pułkownika Napatu, żółtodziobem w SAS, szczupłym Maorysem, Mazerem Rackhamem.

Ponownie „El Cavador”. Edimar to córka obserwatora Torona, pracująca przy systemie obserwacji przestrzeni kosmicznej, zwanym „Okiem”. Młoda Mar zauważa poruszający się z prędkością światła olbrzymi obiekt. Znajduje się jeszcze bardzo daleko, ale dziewczynka konsultuje się z Victorem i oboje uznają, że coś, co porusza się z tak niewyobrażalną prędkością, może być tylko statkiem kosmicznym. Takie osiągi nie leżą jednak jeszcze w możliwościach gatunku ludzkiego, co prowadzi do wniosku, iż dostrzeżony obiekt jest najprawdopodobniej szybko zbliżającym się statkiem… obcej rasy.

„W przededniu” to opowieść o wydarzeniach sprzed wojny z Formidami, o pierwszym kontakcie rasy ludzkiej z obcą i wrogą inteligencją. Główną rolę odgrywają w niej rodziny kosmicznych górników, ludzi żyjących w przestrzeni kosmicznej na pokładach swoich statków. Są to ludzie zmuszeni do rozwijania mięśni nóg w salach gimnastycznych, gdyż przez przeważającą część życia dryfują w nieważkości statku i próżni. Ludzie z Ziemi pogardliwie nazywają ich „śmieciarzami” i „zbieraczami pyłu”, śmiejąc się z ich chudych kończyn dolnych. W ten sposób odbiera ich także Lem Jukes, co bardzo rzutuje na jego decyzje i działania podejmowane względem „El Cavadora”.

Rodziny górników to jednak nie tylko skupiska ludzi poszukujących kosmicznych odpadków i zadowalających się skromnymi złożami minerałów na niewielkich kosmicznych skałach. To także silnie związane ze sobą klany, składające się z bardzo odpowiedzialnych ludzi, odważnych i utalentowanych. Ludzi pomysłowych, wrażliwych i oddanych swojemu własnemu gatunkowi na tyle, że gdy przychodzi czas próby, bez wahania potrafią zrobić to, co konieczne. Bez względu na wszystko.

Relacje między członkami górniczych rodzin autorzy zarysowali w książce wyjątkowo dobrze. Poświęcili im nie mniej miejsca niż innym wątkom, czyniąc te małe społeczeństwa kosmicznych statków bardzo wiarygodnymi. Bo choć są tylko „śmieciarzami”, niejeden z nich dokonuje prawdziwie bohaterskich czynów, by uchronić przed zgubą populacje ludzkie, które tak bardzo nimi pogardzają. Czując się odpowiedzialnymi za swój gatunek, w krytycznej godzinie potrafią zmusić się do godnego szacunku poświęcenia. 

W tym zestawieniu inaczej wyglądają przedstawiciele korporacji. Lem, trzydziestokilkuletni kapitan „Makarhu”, nie stroni od egoizmu i posuwania się do czynów moralnie nagannych Jego rządza udowodnienia ojcu i firmie, że potrafi być przydatny i przynieść zysk, wydaje się przewyższać jakiekolwiek inne priorytety. I choć czasem waha się przed nieetycznym działaniem, skłania się do podjęcia słusznej  decyzji, to jednak w końcu postępuje niewłaściwie. Dopiero później, gdy sytuacja staje się krytyczna, niektóre z podjętych przez niego wyborów można uznać za odpowiednie. Ostatecznie okazuje się jednak człowiekiem niedoświadczonym i naiwnym, pionkiem, którym pomimo wielkiej odległości nadal steruje ojciec.

Od chwili, gdy tylko zobaczyłem pierwszą zapowiedź „W przededniu”, chciałem tę powieść przeczytać. Jej lektura zajęła mi kilka godzin i sprawiła sporo przyjemności, bo czytanie o losach górniczych klanów, poznawanie nowych bohaterów uniwersum Endera i tego, co było przed Grą… okazało się – zgodnie z oczekiwaniami – czymś fascynującym.

Nie wszystko jednak przypadło mi do gustu. Było kilka momentów, kiedy czytając myślałem: „Tutaj to grubo przesadzili”. Na pewno wiecie, co to są sceny kaskaderskie. W filmach widzi się ich całe mnóstwo. Ok. Ale teraz wyobraźcie sobie sceny kaskaderskie rozgrywające się w… przestrzeni kosmicznej. Spróbujcie wyobrazić sobie cumowanie dwóch statków poruszających się z prędkością stu tysięcy kilometrów, a potem przechodzenie ludzi z jednego na drugi. Kiedy już to sobie wyobrazicie, niech przed Waszymi oczyma pojawi się obraz ludzi walczących ze sobą na kadłubach tych pędzących w próżni statków. Niewiarygodne, prawda? Nawet jak na sf.
                       
W powieści pojawia się kilka takich „przedobrzonych” moim zdaniem elementów. Autorzy posunęli się miejscami w swoich wizjach odrobinę za daleko, co kontrastuje ze świetnym wykonaniem pozostałej części pracy nad książką. Akcja jest logiczna, owszem, a nawet konieczna dla potrzeb powieści. Ale nawet ktoś o najbardziej otwartym i najmniej sceptycznym umyśle czasem będzie kręcił głową w trakcie lektury. Na szczęście, niezbyt często.

Choć sam nie wiem, czego się spodziewałem po prequelu Gry Endera, wydaje mi się, że nie tego, co zawiera „W przededniu”. Mimo to teraz, już po lekturze, widzę logiczne założenia przyświecające autorom i mogące stanowić dość dobre tło dla przyszłych wydarzeń, opisanych w pozostałych powieściach Carda.

„W przededniu” jest dobrą powieścią, czasem naciąganą nawet jak na fantastykę naukową, ale jednak całkiem niezłą. Wiarygodne przedstawienie postaci, logika pewnych zdarzeń i nielogiczność innych tworzą ciekawą mieszankę, dającą kilka godzin przyjemności czytania. Ogólnie rzecz biorąc podobała mi się, więc jak najbardziej polecam. 

środa, 12 listopada 2014

"Fatale", Ed Brubaker, Sean Phillips

Scenariusz: Ed Brubaker
Rysunek: Sean Phillips
Kolor: Dave Stewart
Tłumaczenie: Robert Lipski
Wydawnictwo: Mucha Comics
Rok wydania polskiego: 2014
Rok wydania oryginału: 2013
Tytuł oryginału: Fatale: Death chases me
Tytuł alternatywny: Fatale: Śmierć podąża za mną
Tytuł serii: Fatale
Wydawca oryginalny: Image Comics
Gatunek: kryminał/ horror
Liczba stron: 136
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-61319-48-1
Wydanie: pierwsze
Papier: kreda
Druk: kolor
Ocena: 5/6

Szczęśliwie się składa, że ostatnimi czasy mam przyjemność czytać bardzo ciekawe, pięknie wydane albumy komiksowe. Dodatkowym plusem tej sytuacji jest także to, że poznaję warsztat nie znanych mi dotąd artystów, ich wyczucie barw i indywidualne cechy stylów ilustrowania, objawiające się w kresce i sposobie przedstawiania postaci. Mimo tego, że zawsze znacznie bardziej wolałem czytać książki, to jednak komiksy mają swój nieodparty urok, a zilustrowane w nich historie i bogate, kolekcjonerskie wydanie albumów potrafią robić naprawdę duże wrażenie.

Nie inaczej jest w przypadku opowieści graficznej, której lekturę właśnie skończyłem. „Fatale”, bo o pierwszym albumie z tej serii mowa, kusi mrocznym klimatem już z samej niezwykle sugestywnej, od pierwszego wejrzenia przywodzącej na myśl teksty Samotnika z Providence, H. P. Lovecrafta, okładki. „Fatale” jest skrótem od określenia femme fatale, kobiety fatalnej, z którą znajomość już z samej definicji prowadzi do katastrofy, mającej niezwykle destruktywny wpływ na otaczających ją mężczyzn. Jest to kobieta piękna i tajemnicza, wzbudzająca pożądanie i potrafiąca przyprawiać o utratę zmysłów. Niejednokrotnie bywa także niezwykle niebezpieczna, a samo jej istnienie prowadzi do bardzo negatywnych wydarzeń.

Literatura i kino przedstawiały famme fatale już niejednokrotnie, rzadko jednak spotykamy się z sytuacją, by uczyniono z niej bohaterkę komiksu, i to taką, która mimo swoich negatywnych cech potrafi budzić sympatię. Edowi Brubakerowi, odpowiedzialnemu za scenariusz w opisywanym albumie, ta niełatwa sztuka się udała. W pełnej mroku historii, w której teraźniejszość przeplata się z przeszłością, oddał obraz kobiety potrzebującej wsparcia, zastraszonej, lecz jednocześnie doprowadzającej mężczyzn do upadku. To jednak nie wszystko, co składa się na elementy tomu pierwszego „Fatale”, ponieważ album ten jest połączeniem kryminału noir i… horroru. Fabuła tkana przez Brubakera i ilustrowana przez Seana Philipsa jest niezwykle gęsta, a do tego nie da się nie napisać o aż nazbyt wyraźnych nawiązaniach do prozy Howarda Philipsa Lovecrafta. Wrogie człowiekowi bóstwa opisywane przez Samotnika z Providence w „Fatale” mają swoich mrocznych odpowiedników, nie mniej strasznych i nie mniej nieludzkich. Do tego należy dołożyć jeszcze osobliwy kult śmierci, zrzeszenie maniakalnych morderców kierowanych przez niejakiego Pana Bishopa.

Samej Josephine, głównej bohaterce i kobiecie fatalnej, nie można odmówić cech nadprzyrodzonych, gdyż i ona zetknęła się z mrocznym kultem śmierci, stając się czymś więcej niż tylko człowiekiem. Jej przeciwne naturze trwanie odbija się na życiach bardzo wielu ludzi, przecina je niczym kosa łany zboża, nieodzownie prowadząc do krwawego finału.

A krwi w „Fatale” nie brakuje. Tom pierwszy opowieści o Josephine obfituje w śmierć i budzi niepokój, budząc w czytelniku niezdrową fascynację i wciągając go w wir wydarzeń. Całą zawartość pierwszej części historii bardzo trafnie określa jej podtytuł, brzmiący „Śmierć podąża za mną”. Niech to zdanie skłoni Was do zapoznania się z czarnym kryminałem Brubakera i Phillipsa, opowieścią sugestywną i bardzo klimatyczną. Jeśli tak samo jak ja lubicie opowiadania grozy H.P. Lovecrafta, jeśli wciągnęła Was niezwykła historia Harry’ego Angela, to album „Fatale” bez wątpienia okaże się dla Was interesujący.



Na koniec muszę jeszcze wspomnieć o artyście odpowiedzialnym za kolorystykę tego albumu. Dave Stewart, którego prace poznałem już wcześniej przy lekturze komiksu „Catwoman: Rzymskie wakacje”, ponownie stanął na wysokości zadania i stworzył ilustracje bardzo niepokojące, idealnie wręcz pasujące do mroków opisywanych wydarzeń. Jego wyczucie barw, umiejętność ich odpowiedniego rozłożenia i nasycenia, kwalifikuje go w moich oczach jako doskonałego artystę do przedstawiania historii grozy lub tych z pogranicza horroru. Ilekroć stykam się z jego pracami, robią na mnie bardzo duże wrażenie i dodają całej historii atmosfery i klimatu. 

sobota, 8 listopada 2014

"Krocząc wsród cieni", Lawrence Block


Autor: Lawrence Block
Tytuł oryginału: A Walk Among the Tombstones
Seria: Matthew Scudder
Gatunek: kryminał/ thriller
Język oryginału: angielski
Przekład: Krzysztof Bednarek, Tomasz Wyżyński
Liczba stron: 352
Wymiary: 135x215
ISBN: 978-83-7943-897-6
Wydawca: Świat Książki
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 3,5/6

Lawrence Block nie jest w naszym kraju autorem szerzej znanym, choć kilka powieści spod jego pióra już się w Polsce ukazało. Parę lat temu miałem okazję przeczytać dwie z nich, będące całkiem sympatycznymi w odbiorze kryminałami. Niedawno ukazał się kolejny kryminał jego autorstwa, „Krocząc wśród cieni”, będący dziesiątym tomem przygód Matthew Scuddera.

Sytuacja autora w Polsce bez wątpienia teraz się zmieni, i to z korzyścią dla niego, gdyż wraz z premierą książki na ekrany kin wszedł film oparty na jej fabule. Dodatkowo główną rolę zagrał w nim aktor światowej sławy, utalentowany Liam Neeson, co – jak bardzo łatwo się domyślić – będzie niezwykle skuteczną reklamą dla nazwiska pisarza. Nie tylko w naszym kraju, ale na całym świecie.

„Krocząc wśród cieni” jest kryminałem z elementami thrillera. W przypadku książki, oczywiście, bo film bez wątpienia cechują dokładnie odwrotne proporcje. Skupmy się jednak na razie na powieści, by dalej móc przejść do porównania książki z kinowym obrazem.

Francine Khoury wybiera się na zakupy. Odwiedza dwa sklepy i kiedy zanosi torby z produktami do samochodu, zatrzymują ją dwaj mężczyźni. Znają jej nazwisko i mówią, że musi pojechać z nimi, po czym wciągają ją do wnętrza furgonetki.

Do męża Francine, Kenana Khoury’ego, Fenicjanina z pochodzenia, dzwoni mężczyzna. Mówi, że ma jego żonę i żądają za nią miliona dolarów okupu. Kenan zgadza się zapłacić i kiedy dostarcza okup, porywacze kierują go do porzuconego na jednej z ulic Brooklynu samochodu. Mówią, że jego żona znajduje się w bagażniku. Gdy Kenan dociera do auta, znajduje na miejscu wiele części poćwiartowanego ciała swojej żony. Każda część z osobna jest zapakowana w folię i oklejona taśmą samoprzylepną.

Matthew Scudder jest byłym nowojorskim policjantem. Obecnie pracuje jako prywatny detektyw, pomagając ludziom rozwiązywać ich problemy. Jest także byłym alkoholikiem, często bierze udział w spotkaniach klubu AA i nie pije od kilku lat. Prowadzi raczej nieskomplikowane życie, poza pracą spotyka się z prostytutką Elanie, będąc z nią w nieformalnym związku. Matt niespodziewanie znajduje wiadomość od Kenana Khoury’ego i zaczyna zajmować się sprawą porwania i sadystycznego morderstwa jego żony.

Styl Lawrence’a Blocka obfituje w szczegółowe opisy przeprowadzanego śledztwa, łącząc je i przeplatając z prywatnym życiem Matta. Autor kreśli równie wyraźnie inne postaci występujące w powieści, poświęca im sporo miejsca, aż do tego stopnia, że czytelnik ma wrażenie, że nad sprawą pracuje grupka przyjaciół. Poświęca także wiele miejsca dialogom, przez co książkę czyta się dość szybko.

Znałem już wcześniej styl pisania Blocka, więc nie jest dla mnie zaskoczeniem, że akcja w jego książkach nie pędzi do przodu jak pociąg ekspresowy. Rozwija się raczej wolno, kolejne elementy układanki niespiesznie wskakują na swoje miejsce, by ostatecznie doprowadzić czytelnika do finału. Niestety, sama fabuła raczej nikogo niczym nie zaskoczy, a nawet nie będzie trzymała zbytnio w napięciu.

Z wersją filmową książki natomiast jest nieco inaczej. Scenarzyści okroili tekst powieści, wyciągnęli z niego to, co najważniejsze, bez litości usuwając niektóre z jego składowych. Nakręcili bardzo sugestywny, klimatyczny obraz, odpowiednio mocno bazując na samej książce, gdyż fabuła filmu jest niemalże tym samym, co tekst powieści. Niemalże, bo pozbycie się paru wątków wyszło filmowi na plus.

„Krocząc wśród cieni” jest dość ciekawą książką. Może maniera pisarska Blocka sprawia, że fabuła nie porywa, ale mimo wszystko całość czyta się stosunkowo ciekawie i bez większych zgrzytów. W tym wypadku, mając do wyboru obejrzenie filmu i przeczytanie książki – które to obydwie czynności mam już za sobą – zdecydowanie polecam wybranie się do kina. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

"Catwoman. Rzymskie wakacje", Jeph Loeb, Tim Sale


Scenariusz: Jeph Loeb
Rysunek: Tim Sale
Kolor: Dave Stewart
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Wydawnictwo: Mucha Comics
Rok wydania polskiego: 2014
Rok wydania oryginału: 2014
Tytuł oryginału: Catwoman: When In Rome
Tytuł alternatywny: Catwoman. Rzymskie wakacje.
Tytuł serii:
Wydawca oryginalny: Christine Meyer
Gatunek: fantastyka/ kryminał/ sensacja
Liczba stron: 160
Oprawa: twarda
ISBN: 978-83-61319-42-9
Wydanie: pierwsze
Papier: kredowy
Druk: kolor
Ocena: 6/6

„Catwoman. Rzymskie wakacje”, Jeph Loeb, Tim Sale

Całkiem niedawno przeczytałem album „Batman. Mroczne zwycięstwo”, opowiadający o początkach walki Mrocznego rycerza ze zbrodnią w Gotham City. Jeszcze nie zdążyłem wyjść z podziwu nad perfekcją tej powieści graficznej, nad kunsztem jej autorów, a już nadarzyła się okazja do przeczytania albumu uzupełniającego wydarzenia opisane i zilustrowane w albumach „Batman. Długie Halloween” i „Batman. Mroczne zwycięstwo”. Mowa tu oczywiście o komiksie „Catwoman. Rzymskie wakacje”, opisującym wyjazd Seliny Kyle do Rzymu, którego chronologię należy umieścić pomiędzy dwoma wyżej wymienionymi albumami.

Historia Catwoman przedstawiona w tym wydaniu jest nie mniej mroczna niż opowieści, których głównym bohaterem był Batman. Co więcej, wydarzenia z udziałem Kobiety – kota są integralną częścią genezy Mrocznego rycerza, łączą się z nią i spajają w nierozerwalną całość. Bez tego uzupełniającego, lecz jednocześnie tworzącego odrębną całość albumu fabuła „Długiego Halloween” i „Mrocznego zwycięstwa” byłaby niepełna, brakowałoby w niej odpowiedzi na temat jednej z głównych bohaterek opowiadanej historii, której tajemnicza nieobecność w Gotham City pozostawałaby  dużym znakiem zapytania.

Znając już co nieco wyśmienite umiejętności panów Loeba i Sale’a nie spodziewałem się niczego innego niż pełnowartościowej, doskonale przedstawionej historii. Spotkało mnie jednak dodatkowe pozytywne zaskoczenie w kwestii kolorystyki tego albumu, które nadaje mu tony jeszcze mroczniejsze, niż posiadały dwie opowieści o Batmanie. Tym razem barwami zajął się Dave Stewart, a wyczucie tonów i barw tego twórcy wzbogaca całą opowieść o głębokie czerwienie i żółcie. Niby to niezbyt znaczący fakt, ale przy porównaniu „Catwoman” z dwoma albumami traktującymi o Batmanie już na pierwszy rzut oka widać sporą różnicę, dysonans tonalny oddzielający wydarzenia w Rzymie od tych, które miały miejsce w Gotham. Zabieg zmiany osoby odpowiadającej za kolorystykę tego akurat albumu bardzo mi się spodobał i nie da się ukryć, że wyszedł całości na dobre.

Jak już doskonale wiadomo, Selina Kyle wyjeżdża z Gotham do Rzymu. Zaprasza do współpracy Edwarda Nigmę, przestępcę znanego jako Riddler, by ten mistrz zagadek pomógł jej w rozwiązaniu niejasności jej życia. Przeszłość Seliny jest spowita niewiadomymi i kobieta zdała sobie sprawę, że najwyższy już czas, by spróbować uzyskać odpowiedzi na kilka ważnych pytań.

Z lotniska odbiera ją Blondas, płatny zabójca pracujący dla mafijnej rodziny dona Fillipe Verinniego, „szefa wszystkich szefów”. Selina chce się dowiedzieć od don Fillipe wszystkiego o przeszłości Rzymianina, Carmine’a Falcona, martwego szefa mafii z Gotham.

Pech chce, że wino, które podczas rozmowy z Catwoman pije don Fillipe, okazuje się zatrute. Don ginie z upiornym uśmiechem na ustach i bladością na twarzy, co Selina natychmiast identyfikuje ze skutkami zażycia trucizny przestępcy z Gotham, Jokera.

Guillermo Verinni, syn Fillipe, obwinia Catwoman za śmierć ojca i próbuje ją zabić. Co ciekawe, dysponuje zamrażającą bronią Mr. Freeze’a, kolejnego superprzestępcy z Gotham City. Zdumionej rozwojem wydarzeń Selinie udaje się uciec, jednak jej obecna sytuacja nadspodziewanie szybko bardzo się komplikuje. Choć ma po swojej stronie Blondasa, najlepszego płatnego zabójcę w Rzymie, jej życiu nieustannie grozi niebezpieczeństwo, a nie wszystko jest takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka… Dodatkowo kobietę prześladują koszmary i halucynacje z Batmanem w roli głównej, co wreszcie, po dłuższym czasie, Catwoman interpretuje jako działanie…

No właśnie, kilku szczegółów nie ma sensu zdradzać w recenzji, gdyż duet Loeb – Sale ponownie stworzył misternie utkaną opowieść, której zakończenia nie będziemy się spodziewać. Warstwa fabularna w stworzonych przez nich albumach jest ich ogromnym plusem, opowiadana historia wciąga, a zakończenia satysfakcjonują. Prace graficzne Sale’a i kolory Stewarta oddają niesamowitą atmosferę opowieści o Catwoman, a mroki przeszłości przestępczyni są warte poznania.