Powiem
Wam, że zawsze bardzo lubiłem czytać grube książki. Dlatego, iż mogłem dłużej obcować z
bohaterami, których w trakcie lektury obdarzyłem sympatią i z którymi w pewien
sposób się zżyłem. Jak również z tego powodu, że nie znoszę uczucia, kiedy
powieść, która sprawiła mi wiele przyjemności, się kończy. Do takich książek
zawsze wracam. I to nie jeden raz, a po wielokroć, gdyż przyjemność ich
czytania pozostaje równie wielka nawet mimo tego, iż fabułę zna się już na
wylot.
Jednakże
te grube, ponad siedmiuset stronicowe powieści muszą mnie zaciekawić, wciągnąć,
trzymać w napięciu i zaskakiwać, a bohaterowie charakteryzować się „tym czymś”,
co nas do nich przyciąga. Wtedy mikstura na obszerną powieść wydaje się być
udana. Ale co się dzieje, kiedy książka zawiera osiemset stron tekstu i nie
wszystkie jej elementy są takie, jak te wymienione wyżej? Już Wam mówię.
Zemsta najlepiej smakuje na zimno to
splatterpunkowa powieść fantasy. Splatterpunkowa, czyli obfitująca w
okropieństwa, okrucieństwo, zdradę itp. Coś w tym guście. Jak czytamy w cytacie
osławionego już George’a R.R. Martina, zamieszczonym na tylnej okładce: Splatterpunkowa fantasy najwyższych lotów,
niczym Hrabia Monte Christo napisany
na modłę Michaela Moorcocka. Okay, niezła rekomendacja, tym bardziej, że są
to słowa autora świetnej Gry o tron.
Każdy może mieć swoje zdanie. Moje własne wyrażę niżej.
Fabularnie
całość dotyczy – jakże by inaczej – zemsty. Zemsty kobiety-wojowniczki, której
zabito brata, a ją samą najpierw pocięto i pokłuto, a potem zrzucono z
wysokiego tarasu, by się połamała i umarła u stóp twierdzy. Całkiem uroczy
obrazek jak na początek książki. Ale jedźmy dalej.
Żeby
fabuła miała jakikolwiek sens i mister Joe Abercrombie mógł dalej rozciągać
przed nami swoje ohydne, podane w najbardziej dosadny i najprostszy z możliwych
sposobów wizje, kobieta zwana Monzo Murcatto musi jakoś ten upadek przeżyć. No
więc nie ginie, mimo bardzo, ale to naprawdę bardzo licznych złamań i
podziurawionych organów wewnętrznych. Traci przytomność i zapada w śpiączkę, a
gdy odzyskuje po długim czasie świadomość, znajduje się już zupełnie gdzie
indziej. Jej kości są poskładane, a rany opatrzone i pozszywane przez
tajemniczego mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie widziała. Ból, oczywiście,
jest nieznośny, więc Monzo pali ziarna, dzięki którym co i rusz odlatuje z
rzeczywistego świata. I tak aż do momentu, kiedy odzyskuje siły na tyle, by
ledwie, ale jednak, odejść od tajemniczego mężczyzny i wprowadzić swój plan
zemsty w życie.
Celem
kobiety jest siedem osób. Siedmiu mężczyzn biorących udział w morderstwie Monzy
oraz jej ukochanego brata. Okazuje się, że ona sama wcale nie jest taką uroczą
panienką, jaką mogłaby się wydawać. Przez jednych zwana Wężem Talinsu, przez
innych Rzeźniczką z Caprile, ma na sumieniu liczne morderstwa, walki i ogólnie
mało pochlebne uczynki. Podczas swoich podbojów zgromadziła także dość sporo
ukrytego złota, więc środków do zrealizowania zemsty nie zabraknie.
Nie
ma jednak ludzi, a sama nie da rady. Dlatego najmuje spotkanego żebraka, barbarzyńcę
z północy, Caula Dreszcza. Barbarzyńca ów, zwany dalej nader często po prostu
Północnym i sypiący kurwami ile wlezie i gdzie się da, uchodzi za wzór
prymitywizmu, ale nie aż tak do końca. Wbrew swemu pochodzeniu chce stać się
dobrym człowiekiem, lecz bieda sprawia, że zgadza się pomóc Monzo.
Innym
sojusznikiem kobiety zostaje były skazaniec, wielokrotny morderca. Ten, nie
wiadomo z jakiego powodu, nazywany jest Przyjaznym. To masywny facet pozbawiony
szyi, niezwykle silny i biegły w walce. A przy okazji, solidnie popieprzony, bo
ma hopla na punkcie liczenia niemal wszystkiego i dostrzega w liczbach, ich
sumach i iloczynach jakieś dziwaczne regularności.
Kolejnymi
ludźmi współpracującymi z Monzo są truciciel Morveer oraz jego młoda asystentka
Dzionek. Ładna dziewczyneczka chichocze ciągle i przytakuje bez przerwy swojemu
mistrzowi, a sam truciciel miele jęzorem bez końca, doprowadzając do furii
Północnego. I mnie momentami także.
Ach,
zapomniałbym o jeszcze jednym ewenemencie. Słynny najemnik, zwycięzca wielu
bitew, Nicomo Cosca. Obecnie trzęsący się, brudny i zarośnięty menel, skończony
alkoholik ledwo co potrafiący ustać na nogach i rzygający co chwilę na własne
buty. Ale to nic, w końcu każdy czasem choruje. W każdym razie tak właśnie
prezentuje się ten człowiek, kiedy Monza do niego dociera. Znają się już z
wcześniejszych lat, gdyż to właśnie on uczył niegdyś Monzę i jej brata
szermierczej sztuki, walczyli ramię w ramię i wspólnie dzielili łupy z
najazdów. Teraz kobieta wyciąga do niego pomocną dłoń i Cosca przyłącza się do
niej, wracając po czasie do dawnej formy.
Taką
to wesołą gromadkę zbiera kobieta, by zemścić się na księciu Orso. Wielcy to
indywidualiści (indywidua, jeśli ktoś woli), to trzeba z ręką na sercu autorowi
przyznać. Wykonał dobrą robotę, jeśli chodzi o urozmaicenie charakterystyk postaci.
I mimo ich wyraźnych braków, krok po kroku, albo raczej człowiek po człowieku,
wypełniają plan Rzeźniczki z Caprile.
Postaci
te mogą wydawać się całkiem barwne, może ktoś pomyśli, że budzą różnorodne
uczucia. We mnie jednak ani jedna persona z tej powieści nie wzbudziła krztyny
sympatii, co uznaję za rzecz bezprecedensową, jaka jeszcze mi się w życiu nie
zdarzyła. Przeważnie mogę się w jakimś stopniu utożsamić z jednym z bohaterów
czytanej książki, polubić go mniej czy bardziej. Ale tutaj… nie polubiłem
nikogo. Wszyscy bez wyjątku to zdrajcy o bardzo przyziemnych pobudkach, tak
bardzo, że nazywanie ich „bohaterami” nawet w odniesieniu do postaci występujących
w książce brzmi dziwnie. Ale załóżmy, że taki cel przyświecał autorowi, że
takie, a nie inne cechy powinny posiadać postaci tworu splatterpunkowego.
Barbarzyńca
Północny sprawiał, że momentami parskałem śmiechem. Przyjazny irytował mnie
straszliwie, jego ciągłe wypowiadanie tekstów w stylu: „dwa i jeden, trzy i
dwa” skłaniało do refleksji, że autor Zemsty…
na siłę chciał te postaci udziwnić. Dzionek wydawała się urocza, gdy śmiała się
dźwięcznie, ale kiedy przytakiwała swojemu mistrzowi i powtarzała jego słowa,
wyglądała już bardzo głupio. Samozwańczy mistrz trucicieli Morveer również
irytował swoją wyszukaną gadaniną, jednak nie w takim stopniu, jak zapijaczony
najemnik Nicomo Cosca. Ten to dopiero jest agent, aż się wierzyć nie chce.
Plecie ozorem niczym dworzanin, raz po raz, gęba mu się nie zamyka. Zabija
kogoś, a następnie unosi ręce ku niebiosom i opłakuje go, wychwalając swoją
własną ofiarę w istnej kawalkadzie słów. Gdybym mógł, wziąłbym nóż i odciąłbym
mu ten jego pieprzony jęzor, albo przynajmniej zakneblowałbym go na amen, tak
bardzo ta postać działała mi na nerwy, ech. Natomiast sama Monzo… Wcale nie
taka zimna i opanowana, a zamiast tego ulegająca targającym nią uczuciom, tak
bym ją określił. Jej wyobrażenie również w żadnym stopniu miłe być nie może,
ponieważ jawi się jako kobieta podstępna i bezlitosna, momentami ohydna, a
czasami po prostu… zagubiona, choć ciągle uparcie pragnąca swojej zemsty.
Wybaczcie,
ludzie, słownictwo, ale chyba nabrałem na chwilę literackiej maniery pana
Abercrombiego. Jednak jedźmy dalej.
W
książce dzieje się całkiem sporo, lecz jej ogromnym minusem jest to, że Zemsta… jest przegadana. Tak właśnie
bym to określił. Przegadana i mimo wszystko mało oryginalna, a przez dwie
trzecie lektury dodatkowo po prostu… nudna. Przez pięć zabójstw miałem ochotę
odłożyć tę cegłę na bok i dać za wygraną. Północny kurwuje, Przyjazny liczy,
Monza zaciska ze złości wargi, a Cosca ględzi i ględzi. W międzyczasie udaje im
się wyprawić na tamten świat pięć z zaplanowanych siedmiu istnień, ale cóż z
tego, kiedy wydarzenia są bez polotu, nie trzymają w napięciu, nie bawią ani
nie ciekawią…
Potem
kolej rzeczy nieco się zmienia, na szczęście, i do końca różnie bywa. Sama
końcówka natomiast może się podobać, choć jak dla mnie jest to za mała zapłata
za jakieś sześćset stron przysypiania.
Dobra,
kończę już. Ogólnie powieść wyróżniająca się, ale tylko w poszczególnych
elementach. Co do moich odczuć to są one takie, że splatterpunk chyba raczej
nie znajdzie się w kręgu moich zainteresowań. Czy znajdzie się w Waszych, to
już zdecydujcie sami. Ja osobiście książki nie polecam, bo nastawiony do niej
początkowo dość optymistycznie, przyznam, że się rozczarowałem.
2/6
Ja osobiście uwielbiam książki MAGa! Nie zawiodłam się jeszcze na żadnej. Z tą pragnę się zaznajomić od jakiegoś czasu. Słyszałam o niej wiele dobrego, a tutaj widzę, że nie jest tak kolorowo. Jednak sama się mam zamiar przekonać co i jak :) Ja też lubię tomiszcza, ale jak sam mówisz, żeby przebrnąć przez tak grubą książkę i się przy tym nie zanudzić na śmierć, musi ona posiadać to coś! Ciekawić czytelnika bohaterami, zwrotami akcji, czy też nieprzeciętną fabułą :)
OdpowiedzUsuńZgadza się, Sol. W moje gusta ta cegła akurat nie trafiła, ale nie zawsze jest tak kolorowo, jakby się chciało... Gdyby ktoś był zainteresowany, ta powieść jest na wymianę :-)
UsuńA ja książkę uważam za świetną. I zdecydowanie polecam, bo nudą w niej nie wieje. Ale ilu ludzi, tyle opinii :))
OdpowiedzUsuńŚwięte słowa, Edyto, opinii może być cała masa. Gwoli uczciwości trzeba powiedzieć, że ta książka raczej wysokie oceny dostaje na lubimyczytac.pl, więc rzeczywiście może się ludziom podobać. A tak w ogóle trzeba było w komentarzu zostawić link do Twojej recenzji :-) Nie zrobiłaś tego, więc ja pozwolę sobie wrzucić go tutaj, gdyby ktoś chciał przeczytać o "Zemście..." z innego punktu widzenia:
Usuńhttps://pannazuzanna.wordpress.com/2012/12/08/wszyscy-mamy-swoje-rachunki-do-wyrownania-zemsta-najlepiej-smakuje-na-zimno-joe-abercrombie/
Na samym początku Twojej recenzji byłam po prostu zachwycona. Do momenty kiedy doszłam do Twoich uwag odnośnie udziwniania postaci i nudy szalejącej na kolejnych stronach powieści. Teraz nie wiem czy przeczytam "Zemstę...", a jeśli już, to dopiero kiedy braknie mi innych książek do przeczytania i będę chciała wyrobić sobie własne zdanie na temat wyżej wymienionej :)
OdpowiedzUsuńHej. No widzisz, tak jakoś mi nie podeszła ta książka... Ale gdybyś chciała poznać inną opinię, to polecam recenzję Edyty. W powyższym komentarzu jest link do niej, zawsze to inny punkt widzenia :-)
UsuńPozdrawiam serdecznie ;-)
A mnie się właśnie zakończenie najmniej podobało. Miałam wobec tej książki trochę inne oczekiwania. I choć wiem, że miało być realistycznie, to zbytnia brutalność i wulgarność mocno mnie raziły.
OdpowiedzUsuńDla mnie w zakończeniu właśnie książka nabrała trochę tempa, którego brakowało mi przez większość lektury... Niby dzieje się w tej książce wiele, ale albo ja za dużo już książek przeczytałem, że wydało mi się to wszystko takie bez polotu, albo sam nie wiem co... A ta brutalność najwyraźniej charakteryzuje gatunek, więc siłą rzeczy musi być. Podejrzewam, że w kolejnych dwóch książkach Abercrombiego będzie jej wcale nie mniej ;-)
UsuńLubię grube książki fantasy, ale skoro w tym wypadku bohater tak Cię zirytował - to tę pozycję raczej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńNo kilka rzeczy w tej książce z pewnością jest dość kontrowersyjnych ;-) Jednak ten fakt oznacza tylko to, że co dla jednego czarne, dla drugiego może być białe ;-)
UsuńWiesz, jak jest - recenzja to zawsze tylko subiektywny punkt widzenia, a nie ostateczny wyrok dla książki ;-)