Od kiedy
zainteresowałem się komputerami, odkąd po raz pierwszy zetknąłem się z hackingiem i sam zacząłem grzebać z
zamiłowaniem w komputerach, jednym z moich niespełnionych pragnień stała się
hakerka. Do dzisiaj techniczne możliwości tych maszyn (czytaj: komputerów)
wzbudzają we mnie najprawdziwszy podziw, a umiejętności najzdolniejszych
hakerów jawią mi się jako mój własny, nieosiągalny Święty Graal. Nie przynależę
jednak do Anonymous, współczesnego
stowarzyszenia hakerów, o którym ostatnio jest w sieci dość głośno. Nie włamuję
się nikomu na twardy dysk, nie piszę w kodzie zabójczych dla komputerów
wirusów, nie wykradam numerów kont bankowych i haseł. Co prawda potrafię
ustawić połączenie między dwiema maszynami, napisać skromny wirusik wieszający
komputer czy inny, który zapiszę jako ikonę przeglądarki, a po kliknięciu na
nią komputer zacznie się formatować, jednak na pewno nie można uznać tego za
hakerskie umiejętności. Niestety.
Owszem, udało
mi się wejść do Freenetu, przestrzeni
wypełnionej w zasadzie samym tekstem i linkami użytkowników, bez mnóstwa
zbędnych grafik i ozdobników, które są tak powszechne w Internecie. Jednak na
tym w zasadzie moje wypady poza granice „zwykłego” użytkowania komputera się
kończą. I choć w jakiejś małej cząstce samoświadomości identyfikuję się z
hakerską społecznością, a raczej tęsknię do niej, to muszę ze smutkiem znosić
świadomość tego, iż żaden ze mnie haker. Może to i dobrze, bo gdybym nim był, to
pewnie już dawno odsiadywałbym wyrok w jakimś więzieniu…
Kelvin
Paulsen, autor „Hakera”, posiada za
to umiejętności, których mi brak. Jak podaje opis na okładce książki, jest
człowiekiem, który otrzymał najdłuższy wyrok za hacking w dziejach USA. Natura obdarzyła go ponadto zdolnością
pisania, bo nie ma co ukrywać, „Haker”
potrafi wciągnąć. Jeśli więc pobyt w więzieniu zrodził w nim dystans do
hakerki, to bez wątpienia ma przyszłość zapewnioną jako pisarz. I jak tu
facetowi nie zazdrościć…
„Haker” nie jest autobiografią Kevina
Poulsona, lecz biografią innego hakera, Maxa „Icemana” Butlera. Ten blisko
dwumetrowego wzrostu człowiek z długimi włosami spiętymi w koński ogon kilka
lat temu przysporzył wiele pracy amerykańskiemu FBI. Posługując się maszynami
ustawionymi w hotelowym pokoju, pracując w zasięgu sieci WiFi, by uniknąć
wykrycia, stworzył stronę Carders Market, będącą miejscem, w którym każdy mógł
kupić karty kredytowe, numery bankowe i podobnego typu dane, służące do…
wykorzystania pieniędzy na koncie zupełnie obcych ludzi. Jak to robił? Na kilka
sposobów, ale przeczytajcie o jednym, przerażającym w swej prostocie.
Kilkanaście
lat temu nie stosowano jeszcze tak bardzo zaawansowanych zabezpieczeń kart
kredytowych, jakie stosuje się dzisiaj. Max siedząc przed swoją maszyną
potrafił zainstalować w komputerach restauracji i innych lokali „tylne
wejście”, a następnie program zapisujący i przesyłający informacje z czytników
kart kredytowych. W efekcie otrzymywał dane, które wykorzystywał do drukowania
własnych fałszywych kart. W spółce z oszustem Christopherem „Easylivin’”
Aragonem sprzedawali na Carders Market podrobione karty kredytowe z określonym
limitem gotówki, lub też, wysyłając najpierw na zakupy młode dziewczyny,
sprzedawali na eBayu drogie rzeczy kupione za fałszywe karty. Przy ilości
ściąganych przez Maxa danych, których codzienna liczba sięgała nawet kilkunastu
tysięcy, ten interes zapewniał utrzymanie Maxowi, Chrisowi i jego rodzinie
przez długie lata. Co więcej, „hak” Maxa miał swoje określone implikacje w
rzeczywistości: okradzione restauracje ukrywały fakt kradzieży z ich
komputerów, by nie odstraszać klienteli, a banki zwracały ludziom pieniądze
stracone z ich kont na skutek kradzieży. Dlatego stratne były… jedynie banki.
Wcześniej
pracując dla firm komputerowych, Max przeprowadzał „ataki penetracyjne”,
wykazując na przykład błędy w aktualizacjach Microsoftu, pozwalające na uzyskanie
dostępu do systemu czyjegoś komputera. Był „białym kapeluszem”, hakującym po
to, by wykazać niedoskonałości, które należało usprawnić. Kiedy chciał załatać dziurę w oprogramowaniu
BIND, został skazany na osiemnaście miesięcy więzienia. Wyjaśnił, że jego ataki
brały się z dobrych intencji, lecz stracił głowę. Po wyroku zabrał głos we
własnym imieniu, mówiąc z uprzejmością:
„Porwało mnie to – powiedział delikatnie. –
Trudno jest wyjaśnić uczucia kogoś, kto był pochłonięty dziedziną
bezpieczeństwa komputerowego (…) Czułem się wówczas, jakbym brał udział w
wyścigu. Myślałem, że jeśli szybciej dotrę do dziur w systemie, będę mógł
zapobiec wykorzystaniu ich przez ludzi o złych zamiarach.”
Po wyjściu z
więzienia Max przechodzi jednak na „mroczną stronę”, stając się „czarnym
kapeluszem”. Lecz nie zepsuję wam przyjemności z lektury książki, opisując
wszystko jak leci. Sami sprawdźcie, jak wygląda jego historia i do czego go doprowadziła…
Fabuła „Hakera” dotyczy przede wszystkim
działalności Maxa jako cardera, opowiada losy jego wspólników, najbliższych mu
osób i kilku innych hakerów. Jest to sensacyjna powieść, napisana z polotem i
sporą dawką napięcia, ale również przystępnie, zważając na dużą ilość
hakerskich terminów, nazw używanego software’u czy stron internetowych. Komuś,
kto zupełnie nic nie wie o komputerach, czytanie jej może sprawiać pewien
problem. Jednakże dla osoby używającej komputera codziennie, odwiedzającej
strony internetowe i orientującej się w powszechnej terminologii, jej język nie
będzie barierą.
Dla mnie ta
powieść jest po prostu rewelacyjna. Co prawda brakowało mi troszkę opisów
stosowanych hakerskich technik, ale to nie miał być przecież podręcznik
hakowania, lecz wciągająca książka sensacyjna. I taka właśnie jest.
Zadziwiające, jak bardzo mogą wciągnąć czytelnika opisy tego, co Max robi
siedząc po prostu przed swoją maszyną. Z każdą kolejną stroną byłem coraz
bardziej ciekaw rozwoju wypadków, rozgrywki między Maxem, Chrisem i agentami
FBI, a także skutków ich przestępczej działalności, mających odbicie w ich
prywatnym życiu. Każdy rozdział intryguje, dostarcza nam nowych faktów,
niezmiennie trzymając w napięciu.
„Haker” jest zdecydowanie najlepszą
książką, jaką przeczytałem od kilku miesięcy. Został napisany w konwencji opowieści o szajce
fałszerzy, stosujących triki w celu zdobycia pieniędzy, i pewnie dlatego czyta
się go tak dobrze. Po lekturze mam ochotę usiąść przed maszyną i hakować bez
przerwy, tyle że tego nie potrafię. Zamiast tego użyłem komputera do napisania
recenzji, za co pewnie nie trafię za kratki, ale też nie zaspokoję swojego
pociągu do hackingu… Niestety.
Polecam. I to
bardzo.
6/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz