wtorek, 3 września 2013

"Parrish Plessis: Pasożyt" - tom pierwszy, Marianne De Pierres


Ostatnio naszła mnie ochota na zaczytywanie się cyberpunkowymi powieściami, więc odsłonię przed Wami kilka pozycji z tego nurtu. Znanych i mniej znanych, nowszych i starszych, ale bez wątpienia cyberpunkowych.

            Sięgnąłem po trylogię Parrish Plessis, debiut literacki Marianne De Pierres. Książki te zostały napisane w 2005 roku, a wydawnictwo Solaris wydało je w Polsce rok później. Ze stażem ośmiu lat na rynku nie są jeszcze starociami, ani nawet klasyką nurtu cyberpunkowego. Przeczytałem jak na razie tylko pierwszą część, drugą dopiero zacząłem, ale forma ich wydania (trzy tomy o niemal identycznej objętości) oraz fakt, iż kolejne części zaczynają się dokładnie w momencie, w którym kończy się poprzedni tom wskazują na to, że autorka napisała początkowo jednotomową powieść, a wydawnictwo po prostu podzieliło ją na trzy krótsze części. W sumie to całkiem dobrze, bo łącznie wyszłoby około tysiąca stron, czyli otrzymalibyśmy cegłę, która niejednego potencjalnego czytelnika mogłaby odstraszyć.

            Pasożyt wprowadza nas w cyberpunkowy świat wykreowany przez De Pierres. Zgodnie z elementami charakterystycznymi dla tego nurtu otrzymujemy kontrastowo zestawione bogactwo i zaawansowanie w postaci supermiasta Vivacity, oraz biedotę i Trójkę, poindustrialny region gdzieś na wschodnim wybrzeżu Australii, pełen szumowin, wykolejeńców i psychopatów, w którym normalny człowiek nigdy by się nie osiedlił. Władzę mają potężne korporacje medialne, dziennikarze cieszą się autorytetem i wpływami, a Parrish opuszcza dom i trafia do Trójki właśnie, gdzie pracuje dla Jamona Mondo, przestępcy. Nienawidzi swojego pracodawcy i gdy w Trójce rozchodzi się wieść, że ktoś zabił Razz Retribution, sławną dziennikarkę, a policja szuka ukrywającego się mordercy, Parrish dostrzega w tym swoją szansę uwolnienia się spod wpływów Mondo. Na kolacji poznaje Io Longa, szefa innego gangu, i ten właśnie zleca jej zdobycie plików z pewnego komputera. Dziewczyna przyjmuje zlecenie i od tego momentu zaczyna się pełna akcji i przygód wyprawa do Vivacity, miasta strzeżonego niczym forteca.

            Autorka od początku założyła, że swoją bohaterkę Parrish – pracującą jako ochroniarz, blisko dwumetrową dziewczynę z krzywym nosem i źle zrośniętą kością policzkową, napastowaną przez ojczyma i zgwałconą przez dingochłopów swojego własnego szefa, rzuci w wir wciągającej i pędzącej jak torpeda akcji. Taki właśnie jest pierwszy tom trylogii: napakowany żywą akcją niczym android elektroniką, gnającym na łeb, na szyję wirem wydarzeń i kolejnych, następujących szybko jeden po drugim epizodów. Bohaterka książki jest odpowiednio nieskomplikowana, lecz od reszty społeczeństwa różni się tym, że posiada jeszcze sumienie i wrażliwość na los drugiego człowieka. Parrish jest także twarda jak stal: gwałcona kilka razy, pobita nie raz, walczy ostro i charakteryzuje się wolą przetrwania, jakiej mógłby pozazdrościć jej sam Terminator. Łamie kilka żeber w wypadku motocyklowym, obrywa solidnie, ale zaraz podnosi się i rusza dalej. Swoją drogą zdolności do regeneracji mógłby jej tym razem pozazdrościć sławetny Wolverine, bo w jednym momencie czytamy o złamanych żebrach, a w drugim Parrishj znowu działa i trzyma się całkiem nieźle. Ma co prawda skłonności do wymiotowania przy tej czy innej okazji, lecz co tam, widać że pozostała człowiekiem, skoro niektóre widoki doprowadzają ją do nagłych torsji.

            Taka właśnie jest Parrish Plessis. Można by to i owo jeszcze dodać, ale spojlerowanie nie ma sensu. Co do języka powieści natomiast, to – podobnie jak Parrish – również jest odpowiednio nieskomplikowany. Autorka raczej nie lubi zdań wielokrotnie złożonych, kwiecistych opisów ani przyprawiania swojej bohaterki o zbędne refleksje (komu potrzebne jakieś tam przemyślenia?), za to lubuje się w krótkich opisach, dialogach i skąpych dywagacjach Parrish na taki czy inny temat.

Ogółem w powieści bardzo mało jest zaawansowania technologicznego, cyberprzestrzeni nie ma w zasadzie wcale, więc wszystkie wydarzenia rozgrywają się w świecie rzeczywistym, nie wirtualnym. Mimo iż cyberpunkowy model został przy pisaniu zachowany, powiedziałbym raczej, że jest to powieść przygodowa osadzona w dystopijnym świecie przyszłości. Jedyna przygoda z komputerem, jaką Parrish przeżywa, to moment, w którym dociera do celu misji. Poza tym – bez przerwy walczy o życie.

Pasożyta czyta się lekko i bardzo szybko, i taki właśnie najwyraźniej był zamysł autorki: napisać wciągającą, lecz zarazem lekką powieść, która dostarczy nam rozrywki. Nie ma się co doszukiwać w prozie De Pierres jakiejś specjalnej głębi, za to można dać się wciągnąć w brutalny świat Trójki, w którym niebezpieczeństwo goni niebezpieczeństwo, a niebezpieczeństwo goni Parrish Plessis. Powieść ma sporo wad. Przede wszystkim, brak oryginalności i powielanie wzorców mistrzów gatunku. Fabuła może i zaciekawia, głównie przez zwroty akcji, ale też specjalnym majstersztykiem nie jest. Ten pisarski debiut jest po prostu spóźniony o jakieś dwie dekady: w latach osiemdziesiątych mógłby robić wrażenie, ale w początkach dwudziestego pierwszego wieku traci siłę wyrazu, niczym nie zaskakuje, broni się jedynie jako lektura rozrywkowa. W sam raz do pociągu.


Cóż, zobaczymy, jak będzie wyglądał następny tom trylogii. Jeszcze się do niej nie zrażam, bo może w trakcie pisania wizja ksiązki w głowie autorki nabrała bardziej wyrazistego kształtu, może część druga będzie bardziej spójna i mniej epizodyczna, a fabuła nabierze nieco głębi. Zobaczymy.

6 komentarzy:

  1. Niestety, książka nie dla mnie, cyberpunk to jednak nie moje klimaty. Przynajmniej na tą chwilę, bo kto wie, czy się to nie zmieni :)

    Swoją drogą: dawno nie widziałam tak koszmarnej okładki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cyberpunk może być bardzo dobry. jednak jak każdy gatunek ma też swoich słabszych przedstawicieli. Nihil novi ;-)

      Usuń
  2. @Wiedźma, widocznie nie widziałaś innych okładek Solarisu z tego okresu. Do tej pory nie wiem, co trzeba pić/brać, żeby coś takiego puszczać do druku. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święta racja, Fenrir. Czytam właśnie drugi tom bez większego przekonania, bo lepiej wcale nie jest. Chyba najlepiej będzie, jak resztę po prostu sobie daruję, tym bardziej, że jutro przyjdzie mi pocztą "Nexus", a w kolejce czekają jeszcze dwa nowe (stare) cyberpunkowe nabytki: "Debrouiller" Rycka Neube i "Wgrzesznicy" Pat Cadigan. Spodziewam się lektur znacznie ciekawszych.

      Usuń