Autor: Lisa See
Tytuł
oryginału: Flower Net
Seria: Czerwona księżniczka
Gatunek: thriller/ sensacja/ kryminał
Język oryginału: angielski
Przekład: Robert Ginalski
Liczba stron: 416
Wymiary: 135x215 mm
ISBN: 978-83-7943-598-2
Wydawca: Świat Książki
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 2/6
Zabierając się
do czytania pierwszego tomu trylogii Czerwona
księżniczka Lisy See, czyli Sieci
rozkwitającego kwiatu – przyznaję szczerze – nie wiedziałem tak do końca,
czego się spodziewać. Ani wcześniejszych dokonań, ani nazwiska Lisy See nie
znałem, bo i skąd, skoro nie czytuję romansideł. Za to zmylił mnie nieco blurb
tej książki, wywołując we mnie wrażenie, że będę miał do czynienia raczej z
kryminałem bądź thrillerem. Co – w zasadzie – jest w dużym stopniu zgodne z
prawdą.
Ale przejdźmy
już do samej książki. Cała rzecz zaczyna się od lodowiska w Chinach, na które
dziadek zabrał swoją wnuczkę. Dziewczynka jeździ na łyżwach, dziadek też,
oczywiście, a kiedy mała Mei Mei zalicza wywrotkę, okazuje się, że spod lodu
przygląda jej się trup białego człowieka. I to by było na tyle z dziadkowego
pomysłu o fajnej zabawie z wnuczką.
Na miejsce wywrotki
przybywa niezwykle atrakcyjna inspektor chińskiej policji, Liu Hulan, aby
poprowadzić czynności śledcze na miejscu znalezienia ciała. Pani inspektor jest
niezwykle zdolna i szybko wychodzi na jaw, nawet bardzo szybko, że trup nagiego
człowieka pod lodem należy do syna amerykańskiego ambasadora, Billy’ego
Watsona. Co z tego wynika? Ano fakt, że skoro pod lodem znaleziono martwego i
nagiego Amerykanina, to Chiny będą musiały nawiązać współpracę z USA.
Z kolei w Los
Angeles mister David Stark, prokurator z prokuratury federalnej (no bo przecież
nie z pralni), przy współpracy z agentami FBI rozpracowuje chińskie gangi. Dwaj
agenci FBI zabierają go więc na statek przewożący nielegalnych chińskich
imigrantów, których liczba sięga pół tysiąca. Na samym statku zaś okazuje się,
że w nocy opuściła go załoga, pozostawiając Chińczyków samym sobie. Na domiar
złego nadciąga sztorm i śmigłowiec FBI nie może odlecieć z pokładu, wygląda
więc na to, że odważny David, agenci i sami imigranci muszą połączyć siły, by
przetrwać nadciągającą burzę.
Kiedy sytuacja
się uspokaja, tknięty instynktem David znajduje w zalanej wodą ładowni
rozkładające się zwłoki Chińczyka z rolexem na nadgarstku. Od starego imigranta
dowiaduje się, że są to zwłoki Guanga Henlou, Czerwonego księcia, syna magnata
finansowego Guang Mihgyuana. Co z tego wynika? Ano fakt, że USA będzie musiało
nawiązać współpracę z Chinami.
Któż byłby
lepszym kandydatem na głównego uczestnika wycieczki do Pekinu niż David Stark?
Ha, no właśnie, pewnie nikt. A któż inny nawiązałby efektowniejszą współpracę z
piękną inspektor chińskiej policji niż przystojny, czujący mrowienie w kroczu
przy każdym spojrzeniu przypadkowej kobiety w samolocie niż David Stark?
Odpowiedź już znacie.
No dobra, bez
żartów, panowie i panie. Prawda jest taka, że Lisa See – choć styl pisania ma
całkiem przyjemny – to jednak pod względem kryminalnym nie zachwyciła. Co,
szczerze mówiąc, żadnym zaskoczeniem nie jest, nawet jeśli sprawa z początku
wyglądała inaczej. Fabuła nie powala stopniem skomplikowania, nie trzyma w napięciu,
bohaterowie także zbyt głębocy nie są, że się tak wyrażę. Mimo wszystko czyta
się Sieć rozkwitającego kwiatu
całkiem znośnie, nawet kiedy już na scenę wkracza dream team Hulan/ Stark – chociaż
wtedy robi się już nieco nudnawo. Niby mamy tutaj morderstwo, i to niejedno,
niby mamy zagadkowe poszlaki wskazujące na jednego sprawcę, niby otrzymujemy
zderzenie kulturowe i niezłe opisy, ale – tak w zasadzie – to mocno się po
czasie nudzimy, a efektem lektury jest rozczarowanie. Jakby ktoś jeszcze tego
nie wyczytał, to dodam, że szału wielkiego przy tej powieści nie będzie, czy to
pod względem kryminalnym, czy jakimkolwiek innym. Autorka starała się
skomplikować fabułę, ale raczej ze znikomym efektem. Sieć rozkwitającego kwiatu to czytadło dla zabicia czasu z braku
jakiejkolwiek innej alternatywy, ot co.
Na koniec dodam,
że gdyby tę recenzję napisała kobieta, z dużą pewnością zakładam, że byłaby to
recenzja znacznie bardziej pozytywna. Z pewnych jednak względów, całkiem
wyraźnych, naturalnie, ja sam za kobietę uchodzić nie mogę, dlatego efekt
czytania Sieci rozkwitającego kwiatu
jest, jaki jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz