Autor: Evan
Currie
Tytuł
oryginału: Out of the Black: Odyssey One #4
Seria: Odyssey One
Gatunek: fantastyka, science fiction
Język oryginału: angielski
Przekład: Małgorzata Koczańska
Liczba stron: 456
Wymiary: 125 195 mm
ISBN: 978-83-64030-49-9
Wydawca: Drageus Publishing House
Oprawa: miękka
Miejsce wydania: Warszawa
Ocena: 3/6
Space opera – nie po raz pierwszy już zastanawiam się, dlaczego
ktokolwiek pisze jeszcze tego rodzaju powieści? Po dziś dzień nie mogę
zrozumieć, jak komukolwiek mogą podobać się sztywne dialogi, pozbawione emocji
kosmiczne batalie, płascy i sztywni bohaterowie i wydumane, heroiczne wysiłki
mające na celu ocalenie Ziemi i ludzkości przed definitywną zagładą. Wszystko
to już było tyle razy, że chyba by się nawet zliczyć nie dało, ile, a mimo to
ludzie nadal produkują te wyjątkowo mało oryginalne, wtórne wręcz książki. No
ale nic, postanowiłem się nie poddawać i raz na jakiś czas zajrzeć w jakąś
space operę, z nadzieją na to, że może jednak moje zdanie na temat tego
podgatunku fantastyki naukowej się odmieni.
W ogniu wojny jest kolejną,
czwartą już częścią serii Evana Currie, z tym że w tym tomie mamy do czynienia
z inwazją Dresinów na Ziemię i walkami w miastach takich jak, na przykład,
Pensylwania. Oczywiście autor przenosi się także w inne miejsca, jak Pekin,
Teksas czy Indie, jednak są to szczątkowe relacje z obejmującej całą planetę
inwazji obcych. Już od samego początku części czwartej, kontynuując wątki z
poprzedniego tomu, Evan Currie rzuca czytelnika w wir walki, utrzymując to samo
tempo przez dłuższy czas.
Kapitan Eric Stanton Weston rozbija się w statku kosmicznym Konfederacji
na Long Island, uprzednio prowadząc ostrzał powietrzny i niszcząc drony
Drasinów. Kiedy odzyskuje przytomność, natychmiast rusza do walki w Central Parku,
którego starają się bronić zupełnie nieprzygotowane do tego siły policyjne.
Gwardia narodowa jest dopiero w drodze, czołgi mają duże problemy z dotarciem
na miejsce, więc kilku śmiałków usiłuje powstrzymać znacznie lepiej uzbrojone
jednostki bojowe najeźdźców. Wśród nich jest Lyssa Myriano, była marines, a
także ludzie z policyjnych oddziałów szybkiego reagowania. Jednak z bronią,
jaką dysponują, nie mogą zdziałać zbyt wiele. Sytuacja wydaje się dramatyczna.
Dresinowie zaatakowali największe, najbardziej zaludnione miasta na
Ziemi, jednak ich statki nadal znajdują się na orbicie i stanowią ciągłe
zagrożenie. Prezydent Konfederacji Connor planuje atak. Zdaje sobie sprawę z
faktu, że walki na powierzchni planety na nic się nie zdadzą, jeśli ludzkości
nie uda się wyeliminować wrogich jednostek otaczających Ziemię.
I tak to idzie. Od samego początku czytamy o tym, jak Lyssa czy Weston
pokonują tego czy tamtego obcego, jak znajdują słabe punkty jednostek bojowych
Drasinów i kolejno ich likwidują. Poza tym do trwających walk dołączają
Priminae i dostajemy także bitwy w przestrzeni, przewidywalne i mało
innowacyjne.
Muszę powiedzieć, że autorowi łątwo jest utrzymać zainteresowanie
czytelnika w trakcie lektury dzięki ciągłej, szybkiej akcji. Mimo to jednak
napięcie jest dość stonowane przez właśnie te nieprzerwane, lecz mało
emocjonujące starcia; pierwsze sto stron to nic innego tylko partyzantka. Potem
fabuła staje się nieco bardziej zróżnicowana, ale nadal nie na tyle, by nie
można było się od powieści oderwać. Generałowie, sierżanci, porucznicy – tak
jest, sir, nie, sir, oczywiście, sir… I do tego trochę heroizmu i skutecznego
działania kapitana Erica Westona, mającego zresztą wsparcie istoty nadrzędnej,
nieokreślonego bytu zwanego Gaią.
Nikomu nie sprawi problemu domyślenie się, że czwarta część serii Odyssey One jest przeznaczona dla
zwolenników trzech pierwszych tomów tej właśnie serii, prawda? Poza nimi
zadowoleni z lektury tej powieści ewentualnie mogą być tylko czytelnicy rozmiłowani
w space operach i militarnej science fiction, do której tomowi czwartemu
zdecydowanie bliżej. Jeśli więc nie jesteś jednym z nich, to nie sięgaj po W ogniu wojny, gdyż nie będzie to miało
większego sensu. Choć książkę czyta się szybko i bez większych problemów, to
jednak jej treść jest bardzo nijaka. Dlatego jej lektura nie daje, niestety,
zbyt wielu emocji, jeśli ktoś fanem gatunku nie jest.
Militarne science fiction brzmi dobrze. Bierę.
OdpowiedzUsuńHahaha, bierz ;-)
Usuń